Nerwowe Wakacje
Polish Rock
[Wytwórnia Krajowa; 21 marca 2011]
Nie przypominam sobie wielu polskich płyt, na które czekałbym z ekscytacją podobną tej, którą wzbudzał od chwili zaanonsowania „Polish Rock”. Już od momentu pierwszego krzyku Nerwowych Wakacji, jeszcze w 2007 roku, było jasne, że warszawska „supergrupa” pod przewodnictwem Jacka Szabrańskiego ma szanse zrobić niemałe zamieszanie. Mijały miesiące, a zainteresowanie poczynaniami formacji nie słabło – w przeciwieństwie do jej aktywności. Po przeszło trzech latach rosnącego zniecierpliwienia elementy układanki zaczęły tworzyć spójny obraz nadwiślańskich basenów, gwarnych placów zabaw i kremowych małych fiatów. Projekt Szabrańskiego zakotwiczył w rozkręconej własnym sumptem Wytwórni Krajowej, dorobił się wywołującej piorunujące wrażenie oprawy wizualnej w stylu vintage-peerel, aż wreszcie skradł swoją skromną, kruchą melancholią serca słuchaczy. Niewiele mamy albumów, które – ruszając totalnie pod prąd – czerpią garściami z klasyków rodzimej estrady. „Polish Rock” to nasza mała stabilizacja, a jednocześnie longplay o gigantycznym, ogólnokrajowym potencjale – przekoloryzowana tęsknota tej płyty to przecież w pewnym sensie doświadczenie nas wszystkich, odsuwające na bok spory o metrykę i pierwszoosobowe świadectwa. Wydaje mi się, że o tak czytelnych komunikatach, tym bardziej w sytuacji, gdy operują uniwersalnym językiem muzyki rozrywkowej, powinno mówić się jak najwięcej.
A jednak, nie bez zdziwienia możemy przyglądać się paradoksalnej sytuacji, w której intensywny, ale też rozciągnięty w czasie hype na Nerwowe Wakacje przynosi zespołowi tyle samo pożytku, co szkody. Z chęcią przeczytałbym wyczerpującą od strony merytorycznej krytyczną wypowiedź odnoszącą się do „Polish Rocka”, ale patrząc na poziom niektórych sądów osób wpierw uwiedzionych kipiącymi od entuzjazmu opiniami, a następnie boleśnie rozczarowanych właściwą zawartością krążka, mam poważne wątpliwości, czy można na to liczyć. A przecież nie da się ukryć, że kwartet Szabrański/Szturomski/Machałowski/Nowicki ze swoją wycofaną, intymną twórczością zbliża się niebezpiecznie blisko krawędzi – balansuje na granicy kompozycyjnego wyrafinowania i subiektywnych odczuć mitycznego harcerstwa, niespokojnej, psychoanalitycznej poezji i odpychającej poziomem abstraktu grafomanii, wreszcie szczerych wzruszeń i wątpliwej ckliwości. Panowie mają jednak coś, co pozwala im wyjść z tych dychotomicznych potyczek zwycięsko: piekielnie dużo talentu i wrażliwości.
Nawet jeśli niektórzy postawili już definitywnie krzyżyk na kategoriach „szczerości” i „autentyzmu” w muzyce popularnej, w wypadku Nerwowych Wakacji nie sposób od nich uciec. Fundamentem tej płyty są zindywidualizowane, ale zarazem bardzo ogólnoludzkie emocje – zarówno w wypadku muzyki, jak i tekstów Szabrańskiego. Opowiadane historie, mimo zawoalowania i niejasności metaforyki, są do bólu życiowe („Wpół drogi”, „Autokrady”). Jest to zarazem bardzo czytelny sygnał dla wszystkich, którzy – sugerując się składem zespołu – oczekiwali choćby śladu prawie-awangardowych poszukiwań bliskich macierzystym formacjom muzyków Nerwowych. Złe miejsce, zły czas. Nawet gdyby konwencja międzypokoleniowej sztafety polskiego soundu nie wymagała tak dużo zdyscyplinowania formalnego, śmiem twierdzić, że jakiekolwiek kompozycje całkowicie wolne od pierwiastka tubylczej, słowiańskiej nostalgii najzwyczajniej w świecie przegrałyby artystyczną rywalizację z tytułami, które w ostatecznym rozrachunku znalazły się w trackliście. Przyczyna jest boleśnie prosta: te piosenki są zna-ko-mi-te.
Już jakiś czas przed oficjalną premierą, przy okazji upublicznienia listy piosenek, pojawiło się cytujące Papa Dance pytanie: „Gdzie jest Ola?”. Nieobecność doskonale znanego już od kilku lat utworu, którym Nerwowe Wakacje przywitały się z publiką może i nosiłaby znamiona skandalu, a w najlepszym razie nieporozumienia, gdyby nie fakt, że świeże kawałki praktycznie od nie odstają od „Ola boi się spać”. I tak kolejno: letnia impresja otwierającego „Więc myślisz” czaruje rozbudowaną, kolażową strukturą i z gorzkim uśmiechem wprowadza w klimat dziecięcej naiwności hiciarskiego instant classic „Big Mind”. To tutaj Wakacje startują z właściwym animuszem prezentując wzorcowy przykład przebojowego, ale też gładkiego powerpopu w formacie slow-motion. Wejście drugiej zwrotki po kontrującym, wyciszonym mostku jest w stanie rozbudzić skuteczniej niż promienie ostrego, przedpołudniowego słońca wpadające przez okno. A przecież dalej jest równie ciekawie: „Gigi chce pójść tam gdzie ja” i „Grek” mogą z powodzeniem rywalizować o palmę pierwszeństwa w zakresie mocy refrenu. „Superman jest dead” łączy archaiczną, bigbitową rytmikę i bankietowość programowanej sekcji dętej z nowoczesną poetyką tekstu i kapitalnym, wieńczącym riffem godnym Jana Bo. „Wpół drogi” autentycznie wzrusza. Nawet krytykowany tu i ówdzie „Pan samochodzik”, okrojony z pierwotnej reggae'ującej aranżacji refrenu to ciągle – trzymając się nomenklatury tytułu – Nienacki w świetnej formie. Nie należy ulegać pierwszemu wrażeniu – „Polish Rock” rośnie w oczach w zawrotnym tempie, a szukanie ewidentnie słabych punktów przypomina trochę walkę z wiatrakami. Nawet nieznośnie uciążliwa z początku „Mięta” z czasem przestaje męczyć, a po kilkunastu odsłuchach dostarcza nawet niemal katartycznych wrażeń swoim błogim, zaspanym outrem. Mam jednak przeczucie, że prawdziwa wartość tej płyty objawi się za kilka miesięcy, w epicentrum oby-nie-nerwowych wakacji, gdzieś wpół drogi między lewym a prawym brzegiem Wisły.
Jest wreszcie mój prywatny bożek: „Uciekaj stąd, mała”, ulotny, magiczny moment, w którym słońce góruje niemal w zenicie, rabarbarowy kompot orzeźwia nieoczywistą słodyczą, a woda w basenie chłodzi sprawiając niesłychaną przyjemność. Mówiąc po ludzku, to jedyna, obok równie perfekcyjnego „Big Mind” piosenka, która dystansuje kapitalną przecież resztę stawki o lata świetlne i z marszu staje się chlubą kompozytorskiego CV Szabrańskiego (a w dużej mierze także Machałowskiego). To zarazem track najmocniej spośród wszystkich osadzony gdzieś na przecięciu rodzimych i uniwersalnych tradycji piosenkopisarskich – w równej mierze korespondujący z paradygmatem bigbitowym (tekst plus rozkoszna zwiewność otulonej hammondami melodii prowadzonej za rękę prawie-mccartneyowską linią basową), co zdradzający wpływy fajtłapowatego bedroom-popu (porcelanowo krucha coda, budząca skojarzenia z wczesnym Belle & Sebastian). Odnoszę wrażenie, że w latach sześćdziesiątych, które „Uciekaj stąd, mała” w jakimś sensie przywołuje, nie pisało się w Polsce zbyt wielu aż tak dobrych piosenek.
I chyba właśnie w tym tkwi prawdziwie słowiańska siła polishrockowych piosenek. Nerwowe Wakacje nie proponują spłyconego, oikofilskiego sprawozdania z inwentaryzacji domowej winyloteki. W tych utworach kryje się tyle nieoczywistych motywów, że o jakichkolwiek inspiracjach możemy mówić raczej wyłącznie w kontekście metafizycznego mecenatu ikon sockultury. Wszystkim rządzą tu nie uwydatnione inspiracje czysto muzyczne, ale subtelne, wyidealizowane kulturowe widma: wyblakłych fotografii, popołudniowych partyjek warcabów, skrytych pod rozłożystymi parasolami kawiarenek, ułanów, buzdyganów, batoników. Cóż więc z tego, że przykładowe „Autokrady” rozrywane są w pierwszych sekundach zimnofalowymi konwulsjami rodem z „Nowej Aleksandrii”, a Szabrański eksploruje w warstwie tekstowej znajome tropy eskapizmu i miłości, skoro w ostatecznym rozrachunku powstaje piosenka nie tylko znakomita, ale też „podobna zupełnie do niczego”. Nie inaczej mają się sprawy z większością cegiełek budujących wyjątkowo przyjazne oblicze oryginalnego monumentu „Polish Rocka”. Fenomen tego albumu spoczywa w czymś naprawdę nieuchwytnym, nieopisywalnej umiejętności uplastyczniania niełatwego do udźwignięcia bagażu kulturowego. Wypchać plecak konserwą turystyczną potrafi byle głupi. Przyrządzić z tego wykwintne, oryginalne danie – to już spora sztuka, która muzykom Nerwowych Wakacji się bez wątpienia udała. Jeśli – jak chcą złośliwi – „Polish Rock” to muzyka harcerska, to zasługuje na najwyższe odznaczenia.
Komentarze
[17 czerwca 2011]
A szkoda.
[4 kwietnia 2011]
nie doznaję, nie rusza mnie to itp. natomiast nie mogę nie docenić że ładne melodie się pojawiają. nie chcę atakować tej płyty ale zachodzę w głowę jak taki pean możnateu albumowi zaserwować. to jest dopiero krzywdzące. przede wszystkim są tam piosenki bardzo fajne (np.uciekaj stąd mała) i okropne (np. superman jest dead). i taki remis wychodzi. mnie osobiście wkurwia ten wokal ale nie o to chodzi.
najlepszy około bigbitowa muzyka jaka powstała w tym kraju po 89\\\' to 19 wiosen (bez względu na opinię samych muzyków)...nerwowe przy co każdą chwilę/zmarnowany kwiat to z całym szacunkiem bez charakteru i mdłe acz z ładnymi melodiami piosenki. na pewno ładnie zagrane. takie 5 spokojnie żeby nie być durnym hejterem.
oczekuję ocen wszystkich redaktorów. niech wszyscy się wypowiedzą cyfrą - chcę poznać prawdę..mamy prawo wiedzieć :P
[3 kwietnia 2011]
[1 kwietnia 2011]
[31 marca 2011]
[31 marca 2011]
[31 marca 2011]
[31 marca 2011]
[31 marca 2011]
[31 marca 2011]
[31 marca 2011]
[31 marca 2011]
[31 marca 2011]
skoro jest tak dobrze, że powstała płyta nawiązująca do klimatu dawnych lat to dlaczego w ubiegłym roku nie pojawiło się słowo(nawet krytyczne) o Incarnations i \"Radio retro\"?
[31 marca 2011]
[31 marca 2011]
2. Gorsze momenty.
3. Irytujące momenty w niektórych utworach (stąd tag "piz*a-rock) na lastfm ;)
4. Jest ok ale zeby 8/10?
5. Shem - racja, dorabianie drugiego dna tam gdzie go nie ma.
[31 marca 2011]