Ocena: 7

Ken Vandermark/Predella Group

Strade d’Acqua/Roads Of Water

Okładka Ken Vandermark/Predella Group - Strade d’Acqua/Roads Of Water

[Multikulti; 2011]

Pierwszy soundtrack Kena Vandermarka to dla mnie niebywałe wydarzenie. Bynajmniej nie z powodu filmu, którego nie widziałem i pewnie nie będzie mi dane zobaczyć, tylko ze względu na konceptualizm całego albumu, przekładający się na klimat niespotykany wcześniej na jego płytach. Nie będzie chyba przesadą, jeśli stwierdzę, że „Roads Of Water” to pierwszy album, na którym Ken Vandermark jest kompozytorem. Bo nie chodzi mi tutaj o kompozytora jazzowego – tę rolę przyjmował niejednokrotnie, tylko o kompozytora szeroko pojętej muzyki współczesnej. I znów nie chciałbym być źle zrozumiany. „Roads Of Water” to muzyka oscylująca między jazzem, którego jest dużo, a współczesną kameralistyką. To, co jest jednak nowe, to wyczuwalny autorytaryzm lidera, który jeszcze mocniej niż kiedykolwiek dookreślił ramy, w których muszą poruszać się muzycy Predella Group. Zakładam, że będzie to powód do pewnych kontrowersji, ale zawężenie wolności i wyciągnięcie batuty wyszło tej płycie na dobre.

Jeśli chodzi o muzykę, mamy do czynienia z bardzo zróżnicowanym zjawiskiem. Z jednej strony można odnieść wrażenie, że dominują tu ballady, będące niejako kontynuacją melodyki znanej z jednej z najbardziej udanych płyt Kena – „Gambit”, projektu Tripleplay. Kołysankowy nastrój jest jednak przeplatany przez bardzo klimatyczne ambientoidalne pejzaże, budowane przez smyki, i różnego rodzaju sonorystykę dęciaków, uzupełniony wybijanymi transowo rytmami perkusji Tima Daisy’ego. Jest też żwawszy utwór – „Blue Over Green” z funkowym groovem sekcji i zgrabnymi solówkami Jeffa Parkera w dwóch wersjach: bardziej jazzowej i rockowej. Absolutną perełką jest utwór „Signal”, który mógłby stanowić swego rodzaju tribute to Deep Listening Band. Nie wiem, jak muzycy uzyskali taki efekt – czy współczesne studio daje takie możliwości, bo zespół brzmi, jakby nagrywał wzorem Pauline Oliveros i reszty, w pustej cysternie.

Nie ma sensu streszczać utworu po utworze, ponieważ najważniejsze jest, iż płyta ta tworzy niezwykle złożoną, ale spójną całość. Podobnie jak na płytach Vandermark 5, kompozycje są bardzo eklektyczne i często drastycznie zmieniają bieg wydarzeń, tyle że o ile w V5 bardzo często działanie to jest lekko nachalne i niepotrzebne, a momentami wręcz pretensjonalne, tak na tej płycie odniosłem wrażenie absolutnej harmonii. Muzyka sączy się niczym opowieść z określoną liczbą bohaterów i planów. Wszystko ma swój logiczny powód i konsekwencję, a co ważniejsze, wyczuwa się intrygę, która wciąga.

Na koniec warto dodać, że sztywność kompozycji stawia muzyków w troszeczkę nowym kontekście i zmusza ich do odejścia od pewnych rutynowych zagrań, które, chcąc nie chcąc, powtarzają się wielokrotnie w czasie ich improwizacji w sytuacjach zupełnie wolnych. Tu czuć pracę nad materiałem przy jednoczesnej rezygnacji z własnej osobowości scenicznej. Osobowość na tej płycie jest jedna – Ken Vandermark. I to ona jest pryzmatem, przez który pozostali muzycy patrzą na niedookreślone partie partytury.

Marcin Kiciński (Impropozycja.pl) (14 marca 2011)

Oceny

Mateusz Krawczyk: 6/10
Tomasz Łuczak: 6/10
Średnia z 2 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Ken Fan
[25 maja 2011]
Film do obejrzenia pod tym adresem:
www.cineacqua.com

Pozdrawiam

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także