Ocena: 7

...And You Will Know Us By The Trail Of Dead

Tao Of The Dead

Okładka ...And You Will Know Us By The Trail Of Dead - Tao Of The Dead

[Superball Music; 8 lutego 2011]

Niemal dokładnie dziewięć lat minęło od chwili, gdy Conradowi Keely’emu i jego kamratom, we wstrząsającym dla wielu stylu, udało się dopiąć swego i wypuścić na rynek materiał będący lustrzanym odbiciem niezupełnie ogarnialnych idei, natrętnie pałętających się po ich głowach, a muzyczny światek – przynajmniej ten niezależny – nie bez konsternacji padł Teksańczykom do stóp. W kontekście nieodgadnionego geniuszu „Source Tags & Codes”, tym boleśniej było obserwować postępującą w latach zerowych degrengoladę Trail Of Dead. Ścieżka obrana gdzieś na wysokości „Worlds Apart” wywiodła Keely’ego w szczere pole, okazując się najsurowszą z możliwych lekcją pokory. W ostatecznym rozrachunku zdaje się, że także przestrogą przed serwowaniem z szelmowskim uśmiechem miksu popłuczyn, zalanych łzawym patosem fałszywych melodii i przaśnych pomysłów, których niechlubnym symbolem stał się dla mnie koszmarny cover Guided By Voices. Sprawy zaszły naprawdę daleko – za najlepszy dowód niech posłuży fakt, że mało komu – także na Screenagers – chciało się zaprzątać głowę wydanym przed dwoma laty „The Century Of Self”. Tym głośniej należy podkreślać, że „Tao Of The Dead” stwarza idealną szansę na zmianę niewesołego status quo. Jedyne podobieństwo do ostatnich „osiągnięć” spoczywa tu bowiem w koszmarnej okładce. No i patosie, ale czy kogokolwiek to zaskakuje?

Trzeba przyznać, że prześmiewcom „mitologiczno-orientalnej”, na kilometr cuchnącej pretensjonalnością estetyki, w jakiej zakotwiczyli Trail Of Dead już u zarania dziejów, nowa płyta może dostarczyć sporo świeżej pożywki. Podbudowa ideologiczna „Tao Of The Dead” przypomina karykaturalną próbę stworzenia świata w proszku, gotowego do spożycia w trzy minuty po zalaniu wrzątkiem. Potrzeba naprawdę sporo tupetu, aby na przestrzeni kilkudziesięciu minut ożenić ze sobą dalekowschodnią duchowość, natchnione deklaracje o śmierci rocka, przywołujące klimaty fantasy niejasne wizje i zachować przy tym pozory dobrej kondycji psychicznej. Właśnie ta gra pozorów, jaką jawi się cała twórczość Teksańczyków, a której najwidoczniej nigdy nie chciało się rozgryźć hejterom Trail Of Dead, jest w wypadku ich nowego albumu decydująca. Przedziwne doświadczenia recepcji ubiegłorocznego dzieła Sufjana Stevensa (potraktowanego przez niektórych zupełnie serio) każą jednak uczulić na to, że sami Traile do hucznego konceptu płyty podchodzą na zupełnym luzie. Należy też pamiętać, że akurat w ich wypadku, cała ideologia była zawsze jedynie średnio interesującym naddatkiem dla mniej lub bardziej powabnej muzyki.

W ten oto sposób dotarliśmy do rzeczy najistotniejszej: „Tao Of The Dead” jest neoprogrockowym potworem zarejestrowanym w trakcie zupełnie szalonej, dziesięciodniowej sesji. Jakby tego było mało, nagranym w czteroosobowym, klasycznie punkrockowym składzie. Coś, co na papierze wygląda tyleż intrygująco, co nieznośnie i – w typowym dla Trail Of Dead stylu – pretensjonalnie, w istocie okazuje się fascynującym, przeładowanym treścią koncept albumem. W dobie panującego „popizmu” i triumfów singlowego formatu jawi się to karkołomnym ekscesem. Owszem, zarzuty karykaturalności nie są w tym wypadku ani trochę nieuzasadnione, ale wytykać karykaturalność „Tao Of The Dead” to trochę tak, jakby bezrefleksyjnie krytykować Magmę za Kobaïę, Yes za ceremonialność, a Floydów za egzaltację. Jest to bowiem płyta, owszem, w opętańczy wręcz sposób rozbuchana, przeładowana niezliczoną ilością motywów, ale zarazem zdradzająca doskonałą kondycję kompozytorską czwórki. Klasycznie progrockowy jest tu nawet sposób rozplanowania materiału – z częścią „piosenkową”, upływającą błyskawicznie, głównie dzięki znakomitym motywom brzmiącego niczym follow-up „Baudelaire’a” „Summer Of All Dead Souls”, czy zahaczającego o anglosaską pastoralność „The Wasteland” oraz epicką, trwającą przeszło kwadrans suitą wieńczącą całość. Najlepsze od czasów „Source Tags & Codes” melodie meandrują w zawrotnym tempie, wściekłe, ogłuszające crescenda sąsiadują z kontemplacją ciszy, zaś Keely, paradoksalnie nawet grzmiąc w tym dziwnym towarzystwie o śmierci rocka, brzmi przekonująco. I wprawdzie po kilkunastu odsłuchach czuję się „Tao Of The Dead” mocno zmęczony, ale widząc tytuł otwierającego ten szurnięty zestaw „Let Us Experiment” nie mam innego wyjścia, jak tylko kolejny raz dać im wolną rękę.

Bartosz Iwański (4 marca 2011)

Oceny

Bartosz Iwanski: 7/10
Paweł Klimczak: 6/10
Średnia z 4 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: miś wieczorem
[16 maja 2011]
Nie słuchać recenzentów, słuchać siebie i płyty. Znakomity album.
Gość: django
[5 marca 2011]
@night: popieram!
Po trzech przesłuchaniach tego nowego albumu wciąż stawiam wyżej Source Tags, Worlds Apart i Madonna, na Tao of the Dead brakuje mi jakoś charakteru, większej agresji oraz bardziej wyróżniających się utworów w stylu Aged Dolls, Isis Unveiled czy Baudelaire, którego raczej nie porównałbym do Summer of All Dead Souls. Trochę rozczarowany jestem warstwą melodyjną płyty. Całościowo jednak album poziom trzyma całkiem niezły (zdecydowanie wyższy niż dwa poprzednie wydawnictwa) i choć też trochę zaskoczony jestem nagłym skokiem notowań Trail of Dead to jednak cieszę się, bo warto ich słuchać;)
Gość: koala
[4 marca 2011]
Ha - wlasnie mowilem wczoraj ze jestem zdziwiony powszechna rehabilitacja ToD, bo systematycznie odsluchujac wydawnictwa zespolu nie dostrzegam na nowym albumie jakiejs specjalnej nowosci. To w dalszym ciagu hybryda zespolow wspomnianych powyzej i Sonic Youth, moze tym razem bez orkiestry, ale w gruncie rzeczy tak jak wczesniej. "The Century Of Self" podobalo mi sie minimalnie bardziej, bo mialo kilka rzeczowych momentow do zapetlania, tutaj jakby bardziej postawili na calosc. A moze ja juz jestem zmeczony, dostajac nowy album od tych kolesi co dwa lata. W kazdym razie fajnie ze poprawa notowan takze i tutaj, byc moze przeglad dyskografii bylby przydatny.
Gość: ...
[4 marca 2011]
Madonna trochę niedoceniana a wymiata przecież.
Gość: młodzi!
[4 marca 2011]
nie przeżyli oryginalnego (hehe) neoproga i fascynują się neoneoprogiem :-D
Gość: night
[4 marca 2011]
powszechnym faktem jest to, że ci kolesie czerpali w jakiś tam sposób z progrockowych inspiracji już przy okazji poprzednich płyt, więc nie widzę sensu aż tak bardzo akcentować tego w przypadku nowego albumu :) poza tym jechanie po Worlds Apart i Century Of Self to dla mnie jakiś totalny nonsens

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także