Ocena: 7

Toro Y Moi

Underneath The Pine

Okładka Toro Y Moi - Underneath The Pine

[Carpark; 22 lutego 2011]

Chaz Bundick, trzymając szklankę burbona w jednej ręce i papierosa w drugiej, stoi w ciemnym rogu baru, pomiędzy dwiema atrakcyjnymi blondynkami, które czekają, aż się do nich odezwie. Bundick jest znudzony. Cały dzień otaczali go tyleż przemili, co uciążliwi fani, których istnienia nie był wcześniej świadom. Mówiono mu o jego sporej popularności w tym kraju, ale nie spodziewał się, że zostanie potraktowany jak trofeum. „Byłem na Bundicku” – mieli później wspominać ci, którzy widzieli jego popołudniowy koncert w zatłoczonym namiocie festiwalowym. Dlatego Chaz stracił ochotę na rozmowę, a nawet na przelotny flirt. Wysoki mężczyzna przy barze kiwa mu głową i jest w tym geście niewinna kpina, ale też wyraz zrozumienia. Bundickowi podoba się to, więc zostawia obie blondynki, które są zbyt zaaferowane, żeby zauważyć jego odejście i podchodzi do baru.

„Cześć, jestem Chaz.”

„Jasne, wiem kim jesteś”, odpowiada mężczyzna. To Peter Bergstrand, producent i muzyk polskiego zespołu, Newest Zealand, który występował na festiwalu tego samego dnia. Kilka godzin wcześniej wywiad z Chazem przeprowadzał lider tamtej kapeli, a zarazem dziennikarz muzyczny w znacznym stopniu odpowiedzialny za toromanię w Polsce. Bundick dobrze wspomina tę rozmowę (choć obawia się, że nie miał wiele do powiedzenia), więc gdy dowiaduje się kim jest mężczyzna przy barze, jego twarz rozpromienia się w przebłysku typowej dla Amerykanów poczciwej życzliwości.

„Nie widziałem waszego występu, ale, człowieku, chętnie posłucham płyty. Miałem wrażenie, że nadajemy na tych samych falach. Wiesz, Weezer, MBV. Gracie w ten sposób?”, pyta zaaferowany Chaz. Bergstranda rozśmiesza ten wybuch entuzjazmu. Prostolinijność Bundicka, który jednocześnie jest idolem i fanem, nie pasuje do kultu, którym się go tutaj otacza. (Peter opowie mi później, że przez chwilę miał ochotę sprowadzić Bundicka na ziemię. Chciał powiedzieć mu, że wszyscy jego polscy fani tego dnia zgromadzili się w tym jednym festiwalowym namiocie. Dla Amerykanina tę zmianę proporcji trudno byłoby pogodzić z szaleństwem koncertu, dziesiątkami ludzi, którzy próbowali z Chazem porozmawiać. Ale Bergstrand tylko uśmiecha się pod nosem.)

„Wiesz, chciałbym posłuchać polskiej muzyki. Tutaj wszyscy pytają mnie o Ernesta [Greene’a, działającego pod szyldem Washed Out, jednego z czołowych przedstawicieli nurtu chillwave – przyp. aut.]. Wszyscy są tym bardzo zaaferowani i traktują to, hm, poważnie… Dzieciaki z mojego miasteczka ciągle nucą tę piosenkę Deep Blue Something, a tutaj wszyscy chcą rozmawiać o glo-fi. To dziwne stary, mówię ci, dziwne.”

„Tutaj mają tę niewytłumaczalną skłonność do zbiorowego indywidualizmu. To dobra publiczność”, wtrąca Peter.

„Ostatnio słucham różnych takich obskurnych rzeczy: włoskiej muzyki filmowej z lat 70., francuskiego soul jazzu. Lubię wyciągać te perełki i potem je przerabiać. Ale nigdy nie trafiłem na nic polskiego.”

„Zagram ci coś”, oferuje Peter, po czym podaje Chazowi ipoda. Bundick przez długą chwilę słucha w skupieniu. Kiedy utwór się kończy, Chaz pyta, czy to była polska muzyka. Peter przytakuje i dodaje, że z lat 80. (potem dowiem się, że chodziło o „Piromanię” Jacka Skubikowskiego), co wprawia Amerykanina w osłupienie.

„Nie możesz nie zadać sobie pytania” mówi Bergstrand, „dlaczego tutaj nagrywano takie rzeczy. Bez kulturowego i technicznego zaplecza, małym kosztem i dla publiczności, która nie rozumiała, ale podchodziła do tego z entuzjazmem. To jest wąski margines, który urasta do rangi pokolenia. Tak jak dzisiaj w namiocie: słuchali cię ludzie, którzy przez pół życia nie znali niczego i nagle mogli poznać wszystko. Obudzili się. Jak mogli zareagować inaczej niż płomiennym zaangażowaniem neofitów? Ci, którzy przyszli na gotowe, nie zdobędą się na taki zapał.”

„Czad!”

Potem Peter puszcza Chazowi jeszcze Ewę Bem („I co z tego dziś masz”), Krystynę Prońko i Zbigniewa Namysłowskiego („Król pozorów”), Michała Urbaniaka (fragmenty „Serenade For The City”), Urszulę Dudziak („Midnight Rain”), ale kiedy Bundick widzi w hotelowym korytarzu Wayne’a Coyne’a z walizką, pospiesznie żegna się z Bergstrandem i wybiega, żeby złowić autograf.

***

Trzy miesiące później jesteśmy w należącym do Todda Rundgrena studiu Secret Sound, w którym Toro Y Moi nagrywa swój drugi album. Początkowo Rundgren został poproszony o jego wyprodukowanie, ale „różnice artystyczne” podzieliły obu muzyków. Po tym jak autor „Something/Anything” zareagował na próbę nagrania przez Bundicka wokali („Co to było? Próba mikrofonu? Mam tam wejść i nagrać je za ciebie!?”), włoski manager przerażonego młodego artysty – Carlo Clemenza – podziękował Rundgrenowi za współpracę. Carlo opowiedział mi potem, jak zawiedziony był Chaz, dla którego aptekarski pop Todda od zawsze stanowił niedościgły wzór. „Jak mogę nagrywać z tym dzieciakiem, który chce wszystko pokryć grubą warstwą szumu? Nie znoszę taniego efekciarstwa, które odwraca uwagę od esencji. Zasugerowałem mu, żebyśmy wstawili na ten albumu cover mojego – a w zasadzie Gilberta i Sullivana – Lord Chancellor’s Nightmare Song. To byłoby coś, ale on najwyraźniej nie rozumie, co znaczy czysta forma”, mówił z kolei Rundgren.

Słucham więc już samodzielnie zarejestrowanych podkładów pod „Underneath The Pine”, do których Bundick nagrywa teraz partie wokali. W budce kontrolnej, w której siedzę z inżynierem dźwięku, panuje nerwowe uniesienie. Podobne emocje towarzyszą nagrywaniu każdego albumu, bowiem twórcy rzadko potrafią zdystansować się od dzieła, ale w tym przypadku i ja mam poczucie, że dzieje się coś istotnego. „UTP” będzie następcą doskonale przyjętego „Causers Of This”, a ponadto ma charakter oświadczenia. Chaz wielokrotnie deklarował, że nie czuje się artystą stricte chillwave’owym. Że choć wyrasta z tej sceny, dalece ją przekracza. Kiedy zapowiedziano „UTP”, Bundick zarzekał się, że tym razem nagra album „na żywo”, bez użycia sampli, które nie tylko określiły sferę brzmienia „Causers…”, ale też dopełniały jego warstwę ideologiczną. Sięgnięcie po sample, jako sięgnięcie w przeszłość i deformacja zbiorowych wyobrażeń o niej. Hauntologia. Chillwave. Jeśli „UTP” zaneguje te aspekty najważniejszego dzieła chillwave’u, czy jednocześnie nie zakończy całego zrywu? Gdy pytam o to Bundicka, ten odpowiada: „Tropicalia trwała niespełna rok, punk jakoś podobnie. A potem ci ludzie poszli robić inne rzeczy, wiesz, nawet lepsze. Ale to nie oznacza, że tamte ruchy były złe. Miały swój czas”. Pytam więc, jak poczują się fani, dla których cała otoczka chillwave’u stanowiła istotny powód, by polubić twórczość Chaza, zaspokajała ich konkretne potrzeby. Ten wzrusza ramionami. „Ostatecznie chodzi o dobre melodie. Chyba każdy artysta dąży do tego, żeby tworzyć sztukę, która nie przynależy do żadnego gatunku. Przeczytałem to kiedyś w książce o Tarkowskim, tym reżyserze. Widziałeś Solaris? Ta sekwencja jazdy po Tokio, k-o-s-m-i-c-z-n-a.” Nadmieniam, że „Solaris” to książka polskiego autora. „Serio? Nie wiedziałem o tym!”, odpowiada Bundick. „A propos, ściągnąłem trochę polskich piosenek i bardzo mi się podobają. Mają taki nastrój lo-fi, a jednocześnie są bardzo błyskotliwe. Myślę o tych jazzowych sprawach. Bo ściągnąłem też sporo gówna”, mówiąc to Chaz wybucha śmiechem. „Na Go With You, próbowałem podobnie podejść do tematu – chciałem za pomocą taniego brzmienia oldskulowych instrumentów naśladować coś, co normalnie chciałbyś osiągnąć przy użyciu orkiestry albo sekcji dętej. Rozumiesz?”. Przytakuję, ale po chwili dodaję: „W Polsce to była raczej kwestia przymusu. Często nie mogli sobie pozwolić na orkiestry, więc kombinowali w inny sposób…”. „I to jest ekstra”, odpowiada Chaz, „pod presją tworzy się najlepiej! Mam wrażenie, że mnie jest za dobrze, dlatego muszę sam narzucać sobie ograniczenia.” Kiedy to mówi, z głośnika, z którego odsłuchujemy zarejestrowany już materiał dobiega dziwaczny, jakby funkowy, ale zupełnie chłodny, racjonalny podkład. Chaz ożywia się i mówi: „Tutaj przydałaby się partia skrzypiec. Jak on się nazywał, ten polski muzyk?” „Urbaniak?”, podpowiadam. „Tak, ten! Dawać mi tego cholernego polskiego grajka! On ma BRZMIENIE!”, krzyczy na całe studio Bundick.

***

Konferencja prasowa w siedzibie Carpark Records, wydawcy „Underneath The Pine”. Za mikrofonem Chaz Bundick aka Toro Y Moi, jego milczący manager Carlo Clemenza i nieznana nikomu dziewczyna, Tina, o której Chaz mówi: „Przedwczoraj znalazłem jej zdjęcia na flickrze i pomyślałem, że byłoby fajnie, gdyby wpadła. Robiłem ten quiz, stwórz okładkę swojego albumu i znalazłem ją”. Na sali jest kilkunastu, może kilkudziesięciu dziennikarzy, głównie ze Stanów, ale też z Europy. I ja. Dziennikarze zadają kolejne pytania.

Pytanie: „Jak się ma opublikowana latem piosenka Leave Everywhere do nowego albumu, na którym się ostatecznie nie znalazła?”

Odpowiedź: „Leave Everywhere pochodzi jeszcze z 2006 r. i wrzuciłem ją do sieci, bo niektórzy dziwili się, dlaczego stosuję na Causers tak długie pętle. Jakie znaczenie ma długość pętli? Jeśli piosenka potrzebuje wsamplowania półminutowego fragmentu, to powinna go dostać. Leave Everywhere obnaża właśnie piosenkę. Chciałem zagrać na nosie tym, dla których aspekt technologiczny jest ważniejszy. Do nowego materiału podszedłem podobnie: to bardzo piosenkowy album, który eksploruje senne brzmienie Causers w zupełnie inny sposób.”

Pytanie: „Wielu krytyków pańskiej dotychczasowej twórczości z lubością podkreślało, że studyjna wersja You Hid, pierwotnie zamieszczonego na debiutanckim albumie, jest o wiele lepsza od tej oryginalnej. Czy te głosy skłoniły pana do nagrania UTP w tradycyjny sposób?”

Odpowiedź: „Nie. Uważam, że bezpośredniość zabija frajdę w muzyce. Gdy komponuję i później, gdy nagrywam, staram się wymuszać na sobie kreatywność. Sabotuję moje utwory, a potem staram się przywrócić im jakość. Kiedy robiliśmy Causers wydarzył się cały ten chillwave i pomyślałem, że fajnie byłoby zepsuć bardziej oczywiste przeboje tymi wszystkimi zniekształceniami. Na UTP starałem się eksperymentować z kompozycją, a nie tylko w obrębie zabiegów produkcyjnych.”

Po konferencji zaczepiam Chaza przy automacie z kawą. Rozpoznaje mnie i chyba cieszy się na mój widok.

„Cześć, stary! Jak podoba ci się album?”

Waham się przez chwilę, poczym odpowiadam zgodnie z prawdą: „Jest dobry, ale myślę, że mogłeś postarać się o lepsze refreny.”

Chaz jest nieco zawiedziony tym, co powiedziałem. „Cóż… Nie byłeś zbyt aktywny, kiedy inni pytali. Jeśli chcesz możemy zrobić indywidualny wywiad. Dla ciebie zawsze mam czas”, mówi, wymawiając – być może intencjonalnie – ostatnią literę jakby chodziło o „z”.

„Wiem już o albumie sporo, a na większość pytań odpowiedziałeś mi podczas sesji w Secret Sound. Ale im dłużej go słucham, tym bardziej dziwi mnie, że skręciłeś w tym kierunku. Spodziewałem się, że sięgniesz po soul i funk… To znaczy, oczywiście, zrobiłeś to, ale w mniejszym stopniu niż przypuszczałem. Bliżej ci chyba do Shuggiego Otisa niż do Prince’a. Albo do jazz-fusion, do gęstego, dusznego brzmienia, choć partie instrumentalne wcale nie są efekciarskie. Dziwi mnie po prostu ten zwrot w stronę Yes, King Crimson… Przeciwstawione sobie instrumenty, złożone klawiszowe aranżacje, niemelodyjne harmonie, a nawet podniosły klimat. To wszystko jest w How I Know czy Got Blinded. To ciekawe i zaskakujące. Choć z drugiej strony, do spółki z przyjacielem napisałem kiedyś artykuł porównujący twoją muzykę do prog rocka, ale chodziło nam bardziej o symboliczny sens… O pokomplikowanie tego, co mogło być bardzo proste. O ten nonkonformizm. Ale na UTP już bezpośrednio słychać melodyczny i konstrukcyjny wpływ Brytyjczyków. Np. instrumentalna partia Go With You. O to jedno chciałem cię zapytać.”

Chaz uśmiecha się poczciwie i odpowiada: „Człowieku, słyszałem, że to jest bardzo popularna muzyka u Polaków. Pomyślałem, że byłoby fajnie nagrać coś, co się wam spodoba”.

Potem stajemy do wspólnego, polaroidowego zdjęcia, które robi Tina i w błysku flesza mrużymy oczy. A wszystko to raz na zawsze wtapia się w przeszłość.

Paweł Sajewicz (22 lutego 2011)

Oceny

Karol Paczkowski: 8/10
Kuba Ambrożewski: 8/10
Paweł Klimczak: 8/10
Andżelika Kaczorowska: 7/10
Kasia Wolanin: 7/10
Maciej Lisiecki: 7/10
Paweł Gajda: 7/10
Paweł Sajewicz: 7/10
Mateusz Błaszczyk: 6/10
Średnia z 15 ocen: 6,6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Wybierz stronę: 1 2
Gość: Ambiwalentny
[3 marca 2011]
Czyta sie dobrze. Ale - jak zauwazono ponizej - to nie jest recenzja. Niewiele dowiadujemy sie z tekstu o muzyce na "Underneath The Pine". Plyte wszyscy oczywiscie slyszelismy - ok, rozumiem, ze autor moze zalozyc, ze bez sensu jest opisywac, cos co wszyscy juz znaja na pamiec. Ale z drugiej - jak ktos przede - mna wymagal bym ciut wiecej konkretow od czegos, co w zalozeniu jest recenzja. Uwazam, ze nawet jesli idziemy w "gonzo" to dobrze robic to tak, zeby Czytelnik nie mial wrazenia, ze ktos tu karmi swoje Ego. A niestety w tym przypadku takie wrazenie sie odnosi. Tekst troche w stylu "been there, done that" - meet The Chad. Poza tym tego rodzaju pisanie pociaga za soba pewna hermetykę - jak ktos nie zna w ogole jego tworczosci, z tego tekstu sie niewiele o niej dowie. I w koncu - za dlugo; warto by przyciac. Generalnie - paradoksalnie - prawie swietnie. Ale prawie robi - jak wiemy - wielka roznice. To nie jest zlosliwosc: autor ma niewatpliwie talent - naprawde czyta sie czyta to, ale powinien nad nim troche popracowac, tudziez zwyczajnie powiedziec do jakiegos kolegi redaktora: - Ty, wez to sczytaj, i zrob edycje. W kazdym razie chcialbym czytac wiecej takich tekstow w polskiej "prasie muzycznej". Pozdrawiam. MN.
Gość: PS nzlg
[3 marca 2011]
nie no, ja się na nikogo nie obrażam. dochodzą do mnie różne pochwały, więc jest mi bardzo miło. Ale proponuję dyskutować przede wszystkim o albumie.
Gość: Znudzony
[2 marca 2011]
Pawle S. Ok, reportaż, To zasadnicza różnica. Nie można mieszać gatunków. Błagam. To nie didżejski miks. Albo coś jest recenzją, albo reportażem. Staroświecki jestem i lubię poczytać argumenty, oceny itp. Dobra może być nawet historia, ale ku czemuś prowadząca. Ale w sumie to nie Twoja wina Jak chcieliście to puścić, to trzeba było wymyślić coś innego, a nie wrzucać to w recenzje. A potem dziwicie się i obrażacie za bęcki co je na Wasze głowy sypiemy...
Gość: koko
[2 marca 2011]
Płyta sympatyczna jak poprzednia - debiut. Nic więcej. Jestem pewien, ze jak spytasz mnie i tych co się tak zachwycają, powiedzmy za 2 lata o jakiś numer - niespecjalnie będą pamiętać. No chyba że słuchają od rana do wieczora tylko tego. Ale na świecie powstaje tyle dobrej muzyki, że chyba byłoby to nadużycie. Miłe plumkanie do radia - na poziomie i nic ponad.
Gość: dude
[2 marca 2011]
koles chyba sie zkochal, podobami sie ten text, dlatego ze jest taki intymny.
Gość: Atticus
[1 marca 2011]
Dobre, a ja właśnie odkryłem zajebistość 'Pretty Hate Machine'
Gość: koneser
[28 lutego 2011]
Trent Reznor dostał Oscara za muzykę, a wy tu o jakimś Bundicku. pfff
Gość: PS nzlg
[28 lutego 2011]
Hm, chciałem żeby to poszło jako reportaż, ale nie mamy takiej rubryki, więc ostatecznie recenzja. Niemniej, starałem się moje spotkania z Chazem oddać jak najdokładniej.
kuba a
[28 lutego 2011]
Co chcesz, gość kumpluje się z Bundickiem, nic dziwnego że o tym pisze.
Gość: Znudzony
[28 lutego 2011]
Najgorzej jak w recenzji więcej jest autora, niż recenzji. Nie dałem rady tego doczytać do końca. Być może jestem w tej przeważającej grupie Polaków, która nie jest w stanie przeczytać 3 stron tekstu. A być może autor przekombinował, zamiast jasno i klarowni opisać jak ocenia płytę. Pozdrawiam
Gość: tmwwth
[27 lutego 2011]
może problem byłby rozwiązany, gdybyście pisali o innych płytach niż tamci?
Gość: @kuba
[27 lutego 2011]
Nie wiem czy lepiej się czują, bo nie siedzę w ich głowach, ale jak tak dobrze się zastanowić, to są to dwie główne opcje. Poza nimi ciężko coś innego wydumać.
kuba a
[25 lutego 2011]
Ale tu się nie ma co tłumaczyć. Zawsze 50% czytelników będzie uważała, że przepisujemy recenzje od zachodnich serwisów, a drugie 50%, że na pokaz się od nich odcinamy. Nie wiem, może lepiej się czują jak napiszą jedną z tych rzeczy, na zdrowie :)
PS
[25 lutego 2011]
@@kuba

nie
Gość: @kuba
[25 lutego 2011]
A nie jest tak, że nie macie własnego zdania na temat Radiohead dopóki nie przeczytacie zagranicznych serwisów?
Trochę mi to śmierdzi asekuranctwem i kunktatorstwem. Nie bójta się! W końcu każda ocena jest uprawniona, jeśli ją jakoś uzasadnicie.
PS
[24 lutego 2011]
@niedowiary

tak
Gość: niedowiary
[24 lutego 2011]
sajewicz, tyś słyszał Rundgrena w ogóle ?
Gość: @ pszemcio
[24 lutego 2011]
"rozkorzany" jest fajne i brzmi trafnie, zostaw.
Gość: kuba a nzlg
[24 lutego 2011]
Alex - MEGA LOL STARY! Umarliśmy ze śmiechu.
Gość: pszemcio
[24 lutego 2011]
sorki, po korekcie:

Still Sound - jest takie mocarne, że mi szczena opada, ale cały album po 3 odsłuchach jakoś nie powala. Ten Bundick jakoś tak rozkojarzony, ale to tak strasznie rozkojarzony, że nie mam się czego chwycić przy odsłuchu. Za to brzmienie śliczne. Nie poddam się, dam jeszcze wiele szans
Gość: alex
[24 lutego 2011]
panowie, możecie już oceniać Radiohead. Na Pitchforku 7.9
Gość: pszemcio
[24 lutego 2011]
Still Sound - to jest takie mocarne że mi szczena opada, ale cały album po 3 odsłuchach jakos nie powala. Ten Bundick jakos tak rozkojarzony, ale to tak strasznie rozkorzany, ze nie mam sie czego chwycic przy odsłuchu. Za to jak to brzmienie śliczne. Nie poddam się, dam jeszcze wiele szans
Gość: marin
[23 lutego 2011]
http://tnij.org/pobierzalbum
lukas
[23 lutego 2011]
Co do wywiadów z Chazem i reszty - do zobaczenia w pierwszym numerze "Electric Nights", 4 marca pdf powinien być już do zakupienia.
PS
[23 lutego 2011]
@album jest lepszy od causers

też tak uważam. pozdro!
Wybierz stronę: 1 2

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także