Ocena: 8

Electric Wizard

Black Masses

Okładka Electric Wizard - Black Masses

[Rise Above; 1 listopada 2010]

Gdyby David Cronenberg kręcił nowy, post-apokaliptyczny body horror, miałby już gotowy soundtrack. „Black Masses”, podobnie jak całe Electric Wizard, jest nieco przerysowane. Tak jak niektóre pozornie mroczne komiksy, które przyciągają czytelnika głównie rozlewem krwi oraz ciemną stroną ludzkiej psychiki, i w których wszystkie elementy grozy są opatulone sporą dozą czarnego humoru. Pomimo mocnego, unikalnego i dusznego brzmienia, materiał jest niezwykle przyjazny. Oczywiście pod warunkiem, że przyjmiemy zasady gry Electric Wizard i wejdziemy w ich mało racjonalny świat. „Black Masses” jest bowiem zwodnicze. Opener, jak i mistrzowski „Venus In Furs”, to wielki pokaz przebojowości. Później okazuje się, że była to tylko przynęta. Gdy połykamy haczyk, nagle zamykają się wszystkie okna, temperatura niebezpiecznie wzrasta, a Anglicy rozpoczynają medytacyjne – quasi doom metalowe jamowanie. Naturalnie nie zapominając przy tym o szelmowskim uśmiechu. Tak, znów sobie pogrywają.

Kiedyś z lubością puszczano płyty od tyłu w poszukiwaniu rewolucyjnych haseł i podprogowego przekazu. Electric Wizard proponuje coś innego – nagranie wystarczy odtworzyć normalnie. Nie trzeba kombinować, czy na siłę szukać jakichś znaków. By uruchomić hipnotyczny seans wystarczy zwykłe „play”. Nie wiem dokładnie, co oni tam robią w studiu, ale to musi być doprawdy zajmujące. Zwłaszcza że od czasów „Come My Fanatics” styl zespołu nie zmienił się wiele. Każde kolejne wydawnictwo eksploruje te same wątki, i w tym właśnie jest pies pogrzebany. To jeden z projektów, w których nagrywane przez lata, skrupulatnie wybrane dźwięki są raz po raz przerabiane na nowo… stając się jeszcze bardziej wciągające i fascynujące. Może to skrajnie lajtowa technika loopowania utworów? W każdym razie niewielu potrafi stworzyć z tego coś dobrego, więc poszukiwania podobnej muzyki przypominają szukanie filmów z budżetem większym niż pięćdziesiąt dolarów w katalogu „Action International Pictures”. Ale jak już znajdziemy…

Należy także koniecznie odnotować, że pomimo rytualnego wydźwięku krążka, poharatane na części „Black Masses” doskonale daje sobie radę, uwydatniając wcześniej nieznane cechy. Wspomniane już utwory mogłyby się odnaleźć na przeróżnych listach przebojów, zwłaszcza „Venus In Furs” – będące jakby jeszcze inną, oddzielną historią (wstęp rodem z produkcji klasy C o wampirach, ekstremalnie melodyjny riff, brudne i rwane solówki, wreszcie nie do końca oczywiste przejścia zmierzające do środka końcowej magmy). „Patterns Of Evil” wraz z „Turn Off Your Mind” posiadają rewelacyjne, popowe refreny. Przez „Scorpio Curse” trzęsą się wszystkie dachy w okolicy, a wieńczący dzieło „Crypt Of Drugula” przypomina o pewnych skrytych ciągotach do drone’ów.

Metalowa płyta roku? Na pewno podium.

Krzysiek Kwiatkowski (9 grudnia 2010)

Oceny

Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
niego
[9 grudnia 2010]
No ja się z ósemką dla tej płyty nie zgodzę. Już spilt z Reverend Bizarre, pomimo uroczego brzmienia sugerował bardziej klasyczny doom, który na tym albumie zdominował brzmienie. Zdecydowanie mniej tu kombinowania i ciągot kosmicznych niż na wcześniejszych albumach, brzmienie jakby też bardziej tradycyjne. Dronu brak;((

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także