Mikrokolektyw
Revisit
[Delmark; 5 lipca 2010]
Na początek przeniosę Was na chwilę do krakowskiej Alchemii. Wybrałem się tam w październikowy wieczór w ramach Krakowskiej Jesieni Jazzowej na koncert Rafała Mazura ze swoim elektroakustycznym kwartetem; miał to być całkowicie improwizowany free jazzowy koncert z wykorzystaniem laptopa i sporą dawką elektronicznych dziwactw. I faktycznie tak było – na Plac Nowy wytoczyłem się ze sporym zawrotem głowy. Została ona wypełnioną dźwiękową chmurą, która polerowała sufity piwnic Alchemii glissandami, ambientowymi miniaturami, aby po chwili przepoczwarzyć się w miotłę i wymieść najgłębsze zakamarki piwnicy wściekłymi atakami dęciaków i wykraczającymi poza możliwości mojej percepcji tyradami basu. A perkusista wystukiwał połamańce i paradował z Batmanem na koszulce.
Kilka dni po tym koncercie na playliście wskoczyła kolejna płyta. Mamo, co to jest Mikrokolektyw? Krótki wewnętrzny konflikt o sensowność egzystencji jazzu na playliście w kolejnych tygodniach zakończył się kapitulacją konfrontacyjnej części ego, postulującej okresowe wsadzenie ziemniaka w saksofon. Choć niepewność pozostała, bo „Revisit” może przecież być zbyt nieprzystępne dla słuchacza, u którego jazz nie leży w centrum zainteresowania, a dryfuje gdzieś na wysokości nieistniejących księżyców Wenus.
Wrocławski duet Mikrokolektyw, czyli Kuba Suchar na perkusji i Artur Majewski na trąbce, znani wcześniej z zespołu Robotobibok, postawili na jazz flirtujący i filtrujący. Flirtujący z elektroniką, a filtrujący esencjonalność. Duet podsyca swoje faktury samplerami i surowymi tonami minimooga, stawiając na fuzję umiarkowanej awangardy i względnej przystępności. Utwory bazują na lekkich kompozycyjnych zarysach, wyrazistych tematach przewodnich i rozciągają się między rozwarstwioną rytmiką, a celną w swoich wyborach trąbką. Hipnotyczne rytmy Kuby Suchara świetnie chwytają moment, w którym dalsze zagęszczanie bębnów doprowadziłoby do chaosu i przeładowania, a następnie poskramiają je, by pozostały perfekcyjnie skrojoną układanką. Artur Majewski powściągliwą, stonowaną grą na trąbce prowadzi swoją indywidualną opowieść lekkimi melodyjnymi frazami z zachowaniem kilku ostrzejszych trzonowców. Efekt końcowy jest co najmniej zadowalający: ascetyzm spotyka impresjonizm, brzmienie płynnie przechodzi między miejskim chłodem a melancholijnym ciepłem, ale zawsze pozostaje krystalicznie przejrzyste. Każdy utwór jest mikroświatem, rozkładającym akcenty na różne sylaby. Czy będzie to nerwowy puls utworu tytułowego, liryczna przebojowość „Lipuko”, świetny feeling w „Running Without Effort”, egzotyczny rytuał „Tiring Holiday”, ciężki kaliber minimooga rozbrojony pierwszymi taktami trąbki w „Rocket Street” czy najbardziej ekspresyjna partia Artura w „Casio” – wszystko to sprawia, że z radością mogę stwierdzić, że mamy kolejny dobry polski jazzowy album.
Chyba wszystkie recenzje debiutanckiego krążka Mikrokolektywu zawierają pewien zaskakujący fakt. I tak też będzie w tym przypadku. Oto Mikrokolektyw, jako pierwszy zespół ze Starego Kontynentu, zasilił szeregi legendarnej amerykańskiej wytwórni Delmark. Kuba Suchar i Artur Majewski pośród takich artystów jak Anthony Braxton, Ken Vandermark... [fanfary i oklaski] dziękuję, reszty nie trzeba.