Miami Horror
Illumination
[EMI; 20 sierpnia 2010]
Znowu dałem się oszukać. Naprawdę, miałem nieco zbyt wygórowane oczekiwania względem „Illumination”. To wszystko przez te fajowe single, w dodatku gustownie zapakowane w klipy z jakimś wakacyjno-mistycznym rysem fabularnym. No dobra, „Moon Theory” akurat nie było wakacyjne i z nieznanych mi powodów przedstawiało jakąś przećpaną, pustynną podróż kosmicznego kowboja (ale nie Cowboy Bebop), a „I Look To You” po prostu tej fabuły pozbawiono. Po tych trzech utworach niecierpliwie czekałem na więcej, ale wciąż nie miałem pojęcia, czego się spodziewać po reszcie albumu. Właściwie ich jedynym wspólnym elementem są french-house’owe klawisze i linie basu. Założyciel Miami Horror, Ben Plant, zaznaczał, że podczas pracy w studio znaczącą inspiracją byli między innymi Stardust (thank you, Captain Obvious), których remiksem „Music Sounds Better With You” rozpoczynał parę lat temu swoją karierę. Z całym „Illumination” jest podobnie – sporo fajnych, tanecznych kawałków, którym bliżej do kompilacji największych przebojów niż do spójnego, studyjnego albumu.
Możliwe, że prawie dwuletni proces nagrywania i szlifowania tych dwunastu piosenek był tu istotnym czynnikiem. Jednak bardziej znaczące wydają się liczne inspiracje, które kształtowały kompozycję i brzmienie utworów. Na niecałych pięćdziesięciu minutach debiutu praktycznie każda melodia, partia basu, gitary czy wreszcie wokal, to nieustanne wrażenie déjà vu. Chillwave openera, stardustowe „I Look To You”, absolutnie bezczelna zrzyna z „Kyoto Gardens” Vegi (co jest jednak wybaczalne, skoro sam Palomo gości na tym i dwóch innych trackach) w „Holidays” czy partia wokalna rodem z „Change” Tears For Fears z czwartego numeru – to tylko część odniesień, które wyłowiłem z pierwszych kawałków. Skojarzeń jednak jest tak wiele, że równie dobrze Ben Plant mógł ograniczyć się do sampli i breaków. Pewnie, niby nic w tym złego, tylko chciałbym usłyszeć trochę więcej samych Miami Horror, którzy gdzieś tam przebijają się w gąszczu kradzionych melodii. Wygląda to bowiem trochę tak, jakby Plant wpadał ze „świeżymi” pomysłami do studia krzycząc: ej, chłopaki! Słyszałem dzisiaj w radiu Supertramp, taka stara kapela. Posłuchajcie, bo tak teraz będziemy grać! Rozwiązywanie muzycznych zagadek rodem z Girl Talk to fajna sprawa, ale raczej na pierwszej połowie „Illumination”, bo potem chłopaki trochę się miotają z przydługim finiszem albumu.
Ben Plant bardzo entuzjastycznie i otwarcie wypowiada się o procesie tworzenia debiutu. W sumie zgadzam się z nim, że każdy kawałek brzmi tak, jakby grał go inny zespół. Nie wydaje mi się to jednak takie czadowe i wolałbym, żeby w Miami Horror było więcej Miami Horror.
Komentarze
[27 października 2010]
Co jest zabawne, Plant chwalił wrzucenie gitar do sporej ilości klawiszy, bo "w Australii nikt tak nie gra". Serio, już nawet nie w Australii, ale nawet w tym samym Melbourne jest taki niszowy zespół Cut Copy. Ben chyba nie wychodził z sypialni, jak rejestrował materiał.
@Kuba, może to było tak, że Palomo wpadł z jakimiś nowymi pomysłami ale MH powiedzieli: nie no ziomuś, wiesz, fajna ta nowa piosenka, nawet pasuje, ale my gramy tylko istniejące już kawałki. niczego nowego nie chcemy, sorry Alan, ale dawaj coś z Vegi.
No i jednak bardziej porywa nowe, utanecznione "Kyoto Gardens", zgadzam się z heldem. Choć oryginał też daje rady.
[27 października 2010]
Z tym że mi się bardziej podoba zaangażowana wersja tego hooka z mocniej zakręconym wokalem i trąbkami. Miami Horror tego smutasa Vegi po prostu utanecznili. Na ile jest to kwestia mojej nieznajomości realiów to już muszą ocenić specjaliści od psychologii :)
[27 października 2010]
http://www.youtube.com/watch?v=JpRG8lwW3zc
[27 października 2010]
ps. nawet nie użyłeś słówka Cut Copy w recenzji :)