Sam Prekop
Old Punch Card
[Thrill Jockey; 7 września 2010]
Jeśli na nowym albumie Sama Prekopa szukacie kolejnych zwiewnych, avant-popowych impresji w easy-listeningowym fasonie: w tył zwrot. Czołowy songwriter 41 równoleżnika przynajmniej na jakiś czas postanowił zrobić sobie przerwę od klasycznych piosenek, wydając w zamian inspirowany pionierskimi dla glitchu nagraniami Nuno Canavarro i płynnym pograniczem muzyki konkretnej, ambientu i krautrocka rodem z wczesnych albumów Kraftwerk. Formalnie intrygujący koncept rejestrowanego w większości na syntezatorze modularnym albumu wygląda ciekawie jedynie na papierze – w rzeczywistości trzeci solowy album lidera naszych ulubieńców z The Sea And Cake dowodzi, że o ile w typowych dla siebie, jazzujących, popowych kompozycjach czuje się jak ryba w wodzie, to surowe dźwiękowe eksperymenty niewiele mają z ich kształtności i powabu. „Old Punch Card”, choć w zdecydowanej mierze przyswajalne, brzmi bowiem tak, jak gdyby Prekop postanowił najzwyczajniej rozłożyć na czynniki pierwsze „The Fawn” i wyeksponować w witrynie swojego kramiku pocięte i wtórnie posklejane skrawki eksperymentalnych elementów tamtej płyty. Sporo tu posunięć z lekka chaotycznych, przywodzących na myśl co mniej słuchalne fragmenty twórczości Fennesza czy Ripattiego, których obecność nie do końca rekompensują przemiłe akwarelki w stylu „Brambles”. Kolaż szumów i trzasków, bitowych plam i szorstkich pasaży, skwierczących syntezatorowych zawijasów, a nawet skrzętnie powciskanych w całość fragmentów kosmicznego disco, zdaje się być zbiorem pospiesznie upublicznionych kartek wyrwanych ze szkicownika. W większym stopniu jest zatem świadectwem dojrzałości i szerokich horyzontów muzycznych Prekopa niż autonomicznym dziełem mającym zbawić elektronikę. Tak w ogóle, wiecie, że zaraz nowy Eno?
Komentarze
[7 października 2010]
[6 października 2010]