Ocena: 5

Cieślak i Księżniczki

Cieślak i Księżniczki

Okładka Cieślak i Księżniczki - Cieślak i Księżniczki

[My Shit In Your Coffee; 6 sierpnia 2010]

Na początek będzie cytat. Z Rudnickiego. Nie, że chyba, ale na pewno z tomiku – bo bardzo poręcznie wydane – „Tam i z powrotem po tęczy”, choć z pamięci. Pewnie coś przekręcę, ale mniejsza o szczegóły. Więc pan Janusz utyskuje tamże, że ciężko mu idzie – w sensie, że przed 1997 rokiem szło, a raczej nie szło mu – pisanie. Że zdanie po zdaniu brnie do przodu – jak w gównie, aż chce się dodać – a zdanie poprzednie popycha następne. Nie, że z poprzedniego wynika następne, bo proces pisania jakby bardziej złożony jest, bliżej mu do fizycznego wysiłku niż intelektualnej rozrywki; że każde zdanie trzeba wysiedzieć. Z czym się zgadzam, tyle że ja mam akurat odwrotnie – zazwyczaj pierwsze do głowy przychodzi mi zdanie ostatnie. Nie, że puenta, ale ostatnie zdanie. I zapisuje je na dole strony po czym wracam na start i dopycham, a raczej dociągam tekst do końca. Zabawię się więc Waszym kosztem. Zdania ostatnie – bo się wciąż zdecydować nie mogę – dam jako pierwsze. I nie będę dociągał, a naciągał!

Zdanie ostatnie, pierwsze: Mam cię w dupie stary trupie.

Gdy pytam, jak strzyżemy? A ty mówisz: tak jak zawsze..., czyli wiem, że nic dla Ciebie, Artysto Kochany, nie znaczę. I dobrze – takie Twoje prawo, a czasami wręcz obowiązek. I ja to szanuję, ale tak jak trudno mi wyobrazić sobie „szpaler redaktorów w swojej horyzontalnej jednomyślności”, tak nie mogę się pozbyć wrażenia, że to ledwie formalne przebieranki, że zestaw ubrań wciąż ten sam. A konkretnie, wysłużony – niech będzie już, że mundur – mundur kinowego operatora. Cieślak z towarzyszeniem Księżniczek (znów) zaprasza(ją) na film! „Secret Sister” widziałem, „Limits Of Control” jeszcze nie, ale kumaty znajomy mówił, że Jarmusch wystawia fanów na próbę, a takie właśnie były moje pierwsze wrażenia po seansie „Cieślaka i Księżniczek”. Że to jakaś próba – w sensie sprawdzania się twórcy na obcym mu terytorium – jest, studencka etiuda, której reżyser – kontynuując filmowe metafory – fabularne braki nadrabia klimatem. A to przecież nieprawda, której wcale udowadniać nie muszę. Jest więc dżdżyście – jesienny spleen obezwładnia, powietrze deszczem mokre przyjemnie upija. Mnożą się senne mary, plener gęstnieje na chwilę, by niemal natychmiast zniknąć w niepokojącej mgle, w której błąkam się zziębnięty, by nagle rozbić sobie głowę o twarde drzwi do ciasnej, ale własnej kawalerki. Krwawiąc, przekraczam więc próg i rzucam Cieślakiem w kąt. I jest wciąż tak jak dotychczas – nieściankowego Cieślaka ledwie się odnotowuje. Ledwie.

Zdanie ostatnie, drugie: Wyjebany W Dobrej Wierze.

Bo ja się mojemu genialnemu imiennikowi trochę dziwię – z życiorysem kalibru Tymona Tymańskiego, mógłby niczym on przesiadywać u Wojewódzkiego i Polakom mówić, że wciąż gęsi, a u Metza o wyższości ukochanych The Stooges rozprawiać, którym to The Stooges offensywni młodzi-zdolni mogliby... no sam nie wiem co, bo cokolwiek nie napiszę, będzie to krzywdzące dla The Stooges niedopowiedzenie. W skrócie, Cieślak mógłby się bawić, ale nie-e, znów wywraca rzeczywistość na drugą stronę w poszukiwaniu okruchów z poprzedniej wizyty. Mnie osobiście najbardziej podchodzą popowo dookreślone utwory, jak przedwcześnie urwane „Not Fake Enough”, „Shimmering (House Of Dryad)” z delikatnie pobrzmiewającym walczykiem i sztubackim gwizdaniem czy do bólu radiowe „No Love Anywhere”, które słyszę w snach. Śni mi się letni wieczór, ciśniemy się ze znajomymi przy ognisku, by zapomnieć o otulającym nas coraz bardziej chłodzie, wyciągam gitarę i gram, „No Love Anywhere” właśnie, odpływam, jest dobrze, innym też, pasek postępu dobija do trzech czwartych i ktoś nagle, kurwa, ja was proszę, puszcza z komórki „Bonkers”, wpadam w szał, rzucam się na słabo oświetlonego w dogasającym ognisku sprawcę i tłukę go gitarą, ta pęka, rozpada się, ale biję dalej, odwracam go twarzą do siebie, by zadać ostateczny cios i, co za czort!, siebie widzę, ale odpowiednio poturbowanego, gdy to do mnie dociera, budzę się. Tak właśnie pryska piosenkowy czar – i potencjał! – gdy na mglistej scenie pojawia się Piotrek* albo muzycy rozbiegają się po lesie** we wszystkich możliwych kierunkach***. Tylko nie wiem co gorsze: brak skutecznej egzekucji tematu, który niniejszym muzykom zarzucam, czy brak tematu w ogóle?

* Nie mówię, że „Piotrek” nie dawał rady. Dawał – śmieszył i przerażał, wciągał i odpychał zarazem. Tym razem jedna, nudny closer ciągnie się niczym napisy końcowe, a ja się wściekam, bo Cieślak recytuje. ZNOWU! Artysto Kochany, ja wiem, że Lubisz (przez duże L właśnie) Schulza i w ogóle, ale jakiekolwiek partie mówione to twórcza koleina, w której nie chcę cię oglądać. Przykro mi.

** Las – na chwilę przed wschodem słońca, z delikatnie cofającą się mgłą – jako intuicyjnie wyprowadzana sceneria do niewinnych harców z Księżniczkami plus wyraźnie organiczny sound albumu.

*** Cała reszta, pełna dziwnie pastoralnych motywów, podczas której mam znowu „piętnaście lat”.

Zdanie ostatnie, trzecie: I kawa, i papierosy.

Jest tak – i wcale się z tym nie kryję – że marzy mi się Maciej Cieślak uśmiechnięty, zapijający mocną kawą niedospanie, kozacko mocujący papierosa na gryfie gitary, na której zaczyna grać, po prostu grać, świadomy, że niczego już nam nie musi udowadniać, wyśpiewuje nam więc dobre rady, gdy skończy, my klaszczemy, miast drapać się w głowy. Kusząca perspektywa, ale chyba nie dla bohatera tego tekstu. Jestem świadomy postulatu, który dla porządku wyartykułuje raz jeszcze – chciałbym, aby Maciek Cieślak sobie odpuścił, ale obawiam się, że w swoim świecie i na swój własny sposób on już to zrobił. Z przykrością wyznaję więc swoją obojętność – nie rusza mnie gracja, z jaką Księżniczki posługują się strunowcami, zamiłowanie Artysty Kochanego do filmowych pejzaży, choć nie wątpię, więcej – wiem, że do wielu ta płyta trafi. I tego też sobie życzę. By w odpowiednim czasie trafiła też do mnie – bym w końcu trafił do was i ja. Na razie nie umiem.

Maciej Lisiecki (4 października 2010)

Oceny

Jędrzej Szymanowski: 7/10
Bartosz Iwanski: 6/10
Kasia Wolanin: 6/10
Dariusz Hanusiak: 5/10
Mateusz Błaszczyk: 5/10
Średnia z 12 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: wujek_lemisz
[11 listopada 2010]
recenzja 0/10
Gość: gawronski
[7 października 2010]
w sensie: nie kumam agresji.

a płyta jest dość śliczna
Gość: gawronski
[7 października 2010]
spokojnie, to tylko recenzja
Gość: Księżniczki
[6 października 2010]
Maćku, między nami wszystko skończone.
Gość: anatol
[6 października 2010]
ej weź to całe napisz jeszcze raz

recka 2/10
Gość: pszemcio
[5 października 2010]
>>za takie zdania powinny być wyroki sądowe

eee, słabo, wysil się
Gość: tmwwth
[5 października 2010]
"na pewno nabardziej poruszajaca polska płyta od <Uwaga jedzie tramwaj>" - za takie zdania powinny być wyroki sądowe
Gość: TSA
[5 października 2010]
Płytę rozumiem, recenzji nie. Nie powstało od lat coś równie poruszającego, osobistego i 'przeżytego' niż ten zestaw kompozycji.
Gość: pszemcio
[5 października 2010]
Nie wiem czy najlepsza, ale na pewno nabardziej poruszajaca polska płyta od "Uwaga jedzie tramwaj", chociaz w kwestii rodzimych wykonawaców żaden ze mnie znawca. Pewnie top 3 tego roku. Póki co 8/10
Gość: waleńrod
[4 października 2010]
maciek, ja się tak cieszę, że wyrosłeś już ze smutnej muzyki. może teraz czas, żebyś dorosnął do smutnej.

no bo proszę, Cieślak. ten konkretny Cieślak. czy ktoś był kiedyś w Polsce bliżej Smoga?
Gość: Narc
[4 października 2010]
Płyta nie jest zła. Dużo nadrabia klimatem. 7 by była...
Gość: patrz jaka franca szwagier
[4 października 2010]
3/10 i nie mówię o płycie
Gość: co sie stao
[4 października 2010]
widzę, że maciek się zrobił 'maćkiem dobra rada', graj mniej na festiwalach, bądź bardziej cool i wyluzowany, generalnie żenująca treść i forma tych rad
Gość: deafener
[4 października 2010]
Dziś wpadł mi w oko taki wpis. Pod koniec jest rada dla Maćka Lisieckiego ;-)
http://brzydkieslowonaf.wordpress.com/2010/09/16/jak-byc-slynnym-krytykiem-muzycznym/
Gość: jakub
[4 października 2010]
słaba recenzja;<
Gość: automaciej
[4 października 2010]
Drogi panie redaktorze! Mniej dopalaczy a artykuły będą jeszcze lepsze! ale póki co i tak jest nieźle!
Gość: dzieciak
[4 października 2010]
Zebrałem całą empatię jaką miałem w sobie i mogę powiedzieć, że potrafię zrozumieć co masz na myśli, redaktorze Lisiecki. Jednak klimat i umiejętności wymalowywania dźwiękiem tych wszystkich nasuwających się obrazów nie musi przecież świadczyć o tym, że Cieślak znowu ubiera się w strój filmowca. Wydaje mi się, że każda płyta, projekt, wszystko czego się tknie, Cieślak przywołuje obrazy i w żadnej mierze nie powinien być to zarzut, bo brak tegoż jest (może tylko według mnie) największą bolączką mdłej i niefajnej muzyki. I chwała Cieślakowi za to, że to potrafi i że tego nie stracił.
Gość: bilewski
[4 października 2010]
nic tu się nie trzyma kupy, i nie mowie o płycie
wlodku
[4 października 2010]
przecież na tej płycie treść > forma
marta s
[4 października 2010]
no to żeś popłynął.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także