Ocena: 2

Hurts

Happiness

Okładka Hurts - Happiness

[Sony; 4 września 2010]

Jak daleko można zajechać na jednej dobrej piosence? Okazuje się, że całkiem daleko. W Polsce da się zaatakować podium najlepiej sprzedających się płyt, ale to akurat zupełnie nie powinno dziwić – w końcu tu zwykle czołówkę okupują artyści, którzy dobrych piosenek nie mają wcale. Przypadek duetu Hurts jest jednak interesujący z innych powodów – wieńczy tę całą rozdętą do granic absurdu modę na lata osiemdziesiąte bodaj najbardziej wystudiowanym i najwtórniejszym z krążków „nurtu”. Theo Hutchcraft i Adam Anderson są dla trendu 80s revival tym samym, czym dla new rock revolution byli półtora roku temu White Lies – przerysowanym przez mainstream odbiciem głównie tych denerwujących cech swoich poprzedników. Podczas gdy Zoot Woman potrafili oddać ducha i głębię tamtej dekady, a Tigercity nawiązać do wybitnej tradycji new-popowego songwritingu, Hurts zostawiają z lat osiemdziesiątych głównie doprowadzony do perfekcji image, megalomańską produkcję a la rok 1988 i treściową pustkę wyziewającą z poszczególnych piosenek.

Chlubnym wyjątkiem jest rzecz jasna „Wonderful Life”, pod każdym względem – kompozycji, brzmienia, dramaturgii, wreszcie wykonania – odstający in plus od reszty utworów. Wzorcowo przeprowadzone ćwiczenie z zakresu bramkowania bębnów, podręcznikowe wejście w refren, tęskna melodia a la Tears For Fears i saksofonowy break – trudno gniewać się na ten utwór. Jednak już następca singla na płycie ujawnia, że jego popełnienie to zwykły wypadek przy pracy. Zamiast szlachetnego melodramatu a la new romantic, „Blood, Tears & Gold” epatuje iście ninetiesową tandetą na czele z refrenem, w którym Hurts przypominają słaby boysband. Nie lepiej wygląda sytuacja w „Sunday”, pobrzmiewającym bisajdami Scissor Sisters. Przy kolejnym tego typu utworze pojawia się podejrzenie, że kolesie są bardziej fanami Backstreet Boys i Lighthouse Family niż Talk Talk czy Kate Bush. Filmowe, przestrzenne brzmienie „Unspoken” i monumentalne uderzenie „Devotion” przegrywają z artystyczną bezradnością kompozycji i łzawą, bezjajeczną ekspresją frontmana. Słuchając kolejnych jęków Hutchcrafta zyskuję przekonanie, że Hurts w świecie synth-popu pełnią tę samą rolę, co Linkin Park dla metalu albo Rubik dla poważki.

Sprawy nie ratuje nawet drugi z hitów duetu „Better Than Love”. Widzicie, na parkiecie muzyka lat osiemdziesiątych ma do zaoferowania nieskończenie wiele. Sęk w tym, że Hurts znów celują w inspiracje najtrywialniejsze – kawałek przywołuje grupę Bronski Beat i produkcje teamu Stock-Aitken-Waterman. Proste podbicie nie jest rekompensowane szczególnie dobrymi hookami – „Better Than Love” kończy jako kolejny nachalny, dance’owy track. Całe „Happiness” jawi się cynicznie przeprowadzonym, marketingowym oszustwem, które z muzyką nie ma już prawie nic wspólnego. Ktokolwiek wymyślił Hurts, żeruje na eightiesowych sentymentach tej części słuchaczy, którzy nie mają zbyt wielkiej świadomości dziedzictwa tej dekady, tak naprawdę sprzedając im coś pozbawionego historii i duszy. Nieładnie.

Kuba Ambrożewski (30 września 2010)

Oceny

Krzysiek Kwiatkowski: 7/10
Kasia Wolanin: 4/10
Kuba Ambrożewski: 2/10
Zosia Sucharska: 2/10
Bartosz Iwanski: 1/10
Maciej Lisiecki: 1/10
Średnia z 11 ocen: 2/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: misss
[8 maja 2012]
takie to słodkie, że zaraz się zrzygam..bleeeee...okropna płyta i ten kiczowaty patos
Gość: kidej
[6 listopada 2011]
Musiales :>
Gość: Marcin Nowicki
[5 listopada 2011]
E tam, "Better Than Love" jest zupełnie super. Co dotarło do mnie dość późno, bo kilka dni temu. Ale też fakt, że nie wsłuchiwałem się w ich ofertę wcześniej. Mam na myśli przede wszystkim kapitalny refren. Zwrotka i mostek - trochę manieryczne, ale TEN refren? Jakby wszystkie te bezcharakterne nu-synth zespoliny miały takie refreny - żylibyśmy w lepszym świecie. Nieoczywistość tej melodii, nie wiem skąd ją wytrzasnęli. Dla mnie "Wonderful Life" dużo słabsze. Bardziej w kierunku balladki The Rasmus. A refren "Better..." to 24karatowe popowe złoto, jakby prosto z jakiegoś 1987 roku. Coś jak "Living in a Box" by Living in a Box. TIMELESS. Nie wiem, czy wyłoniłbym jakąkolwiek melodię Cut Copy spośród radiowej playlisty. Zapamiętał, zaczął kojarzyć. A "Better" - od razu wchodzi pod sufit.

Bronski Beat brzmieli mocniej pociesznie. Jakby nagrywali na instrumentach dla dzieci. A tu jest solidny pokład dramaturgii jak nieomal w jakimś Depeche Mode typu "Strangelove" czy "Behind the Wheel". Widzę powyżejj także oceny: 1/10 - :))))))))))))) Nie no, ja bym dał od razu 0.3/10.
Gość: megisz
[18 stycznia 2011]
Lubię ładne melodie, lubię ejtisowe melodie. Tym kolesiom udał się jeden, wiadomy kawałek, ale reszta to jest jakaś parodia. Do takiego Bronski Beat mam sentyment, Hurts wzbudzają we mnie jedynie wstyd. A już mizdrzenie się zblazowanego wokalisty w tych pseudo-wysublimowanych, niby-artystycznych teledyskach wywołuje śmiech na sali! Podpisuję się pod tą recenzją rękami i nogami. Ściema roku 2010.
Gość: Malutka
[6 grudnia 2010]
Z reguły mam dziwny gust ale mi się podobają ich piosenki i jak dla mnie są o niebo lepsze od tych które swoją popularność zdobyły poprzez beznadziejny tekst i kontrowersyjny teledysk-komentować tego dłużej nie będę gdyż mogę kogoś niepotrzebnie urazić:) Także reasumując czekam na kolejną płytkę:):)
Gość: Vins
[26 listopada 2010]
Hmmmm. bardziej 7/10 Fakt że mainstream, fakt że wpada w ucho, ale co z tego? Bo hype bo podjarka? proszę........
Gość: biology
[5 października 2010]
a ja czekam na pozytywną recenzję dobrej stricte popowej płyty. robyn choćby. bo niby pop jest ok, ale jakoś łatwiej się wam po popowych płytach jeździ.
kuba a
[1 października 2010]
Glebo, nie diss, bo Bronski Beat właśnie miewali niezłe, nieoczywiste hooki, których brakuje w "Better Than Love".

Krisss, przecież my tu raczej lubimy Kylie :) Natomiast ja pamiętam dominację Stock-Aitken-Waterman w popie późnych 80s (zaczynałem się wtedy interesować muzyką) i ten sound wyjątkowo mi obrzydł, więc rehabilitować ich będzie musiał ktoś inny.

Aha, no i bramkowanie bębnów, czyli "gated drum sound". Posłuchaj sobie słynnego breaku w "In The Air Tonight" Collinsa (to chyba najbardziej znany przykład, zresztą pierwsze bodaj zastosowanie tej techniki nagrywania bębnów w popowym przeboju). Brzmienie jest obecne w całej masie muzyki z lat osiemdziesiątych. Na przykład:

http://www.youtube.com/watch?v=GuLlwUaEyr0

http://www.youtube.com/watch?v=5KkRxZXnecg

http://www.youtube.com/watch?v=bw2o_Go4QWI

I generalnie połowa płyt, które produkował Steve Lillywhite ma ten sound :)
pagaj
[1 października 2010]
@"bramkowanie bębnów"
http://en.wikipedia.org/wiki/Gated_reverb
pagaj
[1 października 2010]
przecież wszyscy wiedzą, że Kylie swoje najlepsze rzeczy nagrała po rozstaniu z SAW, pff
Gość: krisss
[1 października 2010]
a co to "bramkowanie bębnów"?

no i czy można lubić Kylie Minogue dissując spółkę S-A-W? <palacz>
Gość: eliza777
[30 września 2010]
sufjan na dziewiątkę!
Gość: kiosk
[30 września 2010]
sufjan na dziewiątkę!
Gość: 320kbs
[30 września 2010]
ta recka to troche truizm. pare kawalkow niezlych reszta slaba ale tez nie jakas totalna tragedia coz przesadny hajp zawsze przybiera takie skutki.
Krzysiek
[30 września 2010]
wszystko gra :). Lubię Backstreet Boys i Lighthouse Family.
Gość: highfidelity
[30 września 2010]
chyba macie jakiś problem z czcionkami i cyframi bo u Krzyska Kwiatkowskiego to 1 przypomina 7 ;)
Gość: glebogryzarka
[30 września 2010]
...ale co znaczy ten diss na Bronski Beat? :(
Gość: demOlka
[30 września 2010]
Poczytuję Was od paru lat i oczom nie wierzę! Wy, którzy brzydzicie się Openerem, zamieszczacie recenzję tej obrzydliwie mainstreemowej płyty? Hurts w ciągu ostatniego miesiąca dostarczyli mi skrajnych wrażeń od zachwytu do totalnego wk*wienia. Nikt nie zaprzeczy, że "Wonderfull Life" to genialna popowa kompozycja, a "Better Than Love" i "Illuminated" także trzymają poziom, niestety pozostała część płyty po prostu "sucks". Jednak nie przeszkadza mi to jej słuchać od miesiąca na przemian z "Suburbs" AF i jakoś nie odbija mi się to czkawką. Czasami ludzie po prostu potrzebują ładnych piosenek ;) Moja skromna recenzja:
http://otworzuszy.blog.onet.pl/HURTS-Happiness,2,ID414404137,n
Gość: janek
[30 września 2010]
no kazdy wie (no prawie kazdy) ze to musztarda po obiedzie nie zmienia to jednka faktu ze pare kawalkow wpada w ucho, ale coz ja mam slabosc do takich cyrkow hehe
Gość: highfidelity
[30 września 2010]
amen 2. ta płyta jest żenująco słaba, wolę teksańskie Iris, niemiecki Camouflage (wspomniany zresztą przez Kubę) czy szwedzkie Bobby. matko, skąd ta popularnośc...
Gość: Narc
[30 września 2010]
Amen.
Gość: Cypher303
[30 września 2010]
Wielkie brawa za ocenę, w końcu ktoś zdemaskował ten sztuczny, czysto marketingowy twór. Pokusiłbym się nawet o ocenę oczko niższą.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także