Ocena: 8

Superchunk

Majesty Shredding

Okładka Superchunk - Majesty Shredding

[Merge; 14 września 2010]

Zapewne nieprędko zrozumiem, dlaczego pierwszy po dziewięciu latach długogrający krążek Superchunk brzmi tak, jakby Mac McCaughan spędził ten czas w całkowitej izolacji od cywilizowanego świata. Katalog Merge z ostatniej dekady bezlitośnie zadaje jednak kłam wątpliwym już na starcie tezom o hibernacji, tybetańskich medytacjach lub prowokacyjnych ekscesach spod znaku pewnego wesołego amerykańskiego aktora – McCaughan szedł naprzód z żywymi (Portastatic), radując garstkę zapaleńców kilkoma albumami o klasycznie waspowskiej zawartości. A jednak: świat „Majesty Shredding” to miejsce, w którym ludzie nigdy nie siwieją, piwo nigdy nie staje się mdłe i mulące, a koszmar new rock revolution i podobnych zjawisk minionej dziesięciolatki jest wyłącznie wielką mistyfikacją. Takie rzeczy się nie zdarzają, McCaughan ewidentnie robi nas w jajo. Pytanie: czy chcemy być oszukiwani w ten sposób?

Kolejna odsłona dylematów zbłąkanego rockisty: składać dziękczynne woty za zbiór jedenastu bezbłędnych noise popowych taranów, czy psioczyć na fakt, że panowie z Superchunk bezczelnie fałszują swoje metryki, a podobnych taranów sklejonych z trzech banalnych akordów mieliśmy w historii muzyki gitarowej setki? Stan permanentnej euforii towarzyszący każdej konfrontacji z „Majesty Shredding” pryska niczym bańka mydlana przy uzmysłowieniu sobie, że jesteśmy w gruncie rzeczy „trochę lepszymi fanami Iron Maiden”. Dość oczywista, ale do bólu trafna – i być może właśnie z tego powodu ciągle od siebie odsuwana – opinia znajomego rysuje w dalekosiężnej perspektywie obraz tłumu czterdziestolatków z ekscytacją wypatrujących trzydziestej płyty w dorobku Built To Spill lub debiutu weteranów z Je Suis France pod skrzydłami majorsa. Może i dość zabawne, ale nie jest trochę tak, że sami z siebie się śmiejecie?

To wszystko to jednak znów nieznośne konteksty zakrzywiające obraz rzeczywistości. Ich skromne résumé: Mac McCaughan robi z siebie głupka w teledysku do „Digging For Something” (choć zapewne w słusznej sprawie, podszczypując groteskowy hipsterski etos), a obdarzeni nienajgorszą wyobraźnią widzieliby go z poobijanymi kolanami i śmigiełkiem na czapeczce. Fani Superchunk poruszeni ubiegłoroczną EP-ką i jeszcze ciepłym longplayem są natomiast starsi niż Andrzej Strejlau. Wszystko to jednak, wzięte w nawias, za który Husserl z aprobatą poklepałby Was z uśmiechem po ramieniu, przynosi obraz „Majesty Shredding” jako najlepszej indie rockowej płyty ostatnich lat. Poważnie, wszyscy lubimy „Post-Nothing” czy inne „Farm”, ale w Chapel Hill wciąż robią to najlepiej – nawet jeśli nie jest to dysk lepszy od „No Pocky For Kitty”. A ustalmy wreszcie, że raczej nie jest.

Licealiści mogą zareagować oburzeniem, ale this is college music. Nie zdziwię się szczególnie, jeśli producenci drugiego sezonu takiego Community upchną w soundtracku którąś z nowych piosenek Superchunk. To trzeci już tekst, jaki przychodzi mi pisać o „Majesty Shredding”, a wciąż produkowanie się o tych utworach, nie mówiąc już o ich słuchaniu, sprawia mi całkiem sporo przyjemności. Być może wynika to z przebiegłego zabiegu i wciśnięcia najlepszej tu bodaj (a z pewnością najbardziej energetycznej i koszącej niczym Hajto za najlepszych lat) kompozycji, czyli znanego już od niemal roku „hymnicznego” singla „Digging For Something” na sam szczyt playlisty. Całkowite obezwładnienie, zachodzące tu na przestrzeni trzech i pół minuty, jest jednak ledwie przygrywką do dalszej, szaleńczej podróży bez przystanków po górskich serpentynach. „My Gap Feels Weird” i „Crossed Wires” ochoczo zapraszają do beztroskiej imprezowej demolki, doskonale wpisując się w jesienny revival wódki. Najbliższe słodko-gorzkiej melancholii Portastatic (choćby z najfajniejszych momentów znakomitego „I Hope Your Heart Is Not Brittle”), „Fractures In Plaster” doskonale koresponduje z surowym i wściekłym hookiem sąsiedniego „Learned To Surf”, które pojawiło się już na ubiegłorocznej EP-ce. „Rope Light” to zaś modelowy przykład cywilizowanego, idealnie wyważonego pop punku. Jest wysoko.

Rok 2009 przyniósł nam pierwszy od tuzina lat album Polvo. Dokładnie dwanaście miesięcy później Merge wypuszcza „Majesty Shredding”, o którym chyba najwyższy już czas – przynajmniej do przełomu grudnia i stycznia – zamilknąć. Wrzesień w Północnej Karolinie jest jak widać niezłym miesiącem na wydawanie świetnych gitarowych albumów dla dziadów z życiorysem. Eric Bachmann? Archers Of Loaf? Może lepiej, aby akurat to nigdy nie nastąpiło – zaczynam już bowiem potykać się o własne wąsy i to chyba dobra pora na zmiany. Jak na razie jednak, rej i rejwach – i to w sposób niewymagający najmniejszych poprawek – wiodą Superchunk. Mamy swoje „Brave New World”, więc bawmy się!

Bartosz Iwański (29 września 2010)

Oceny

Bartosz Iwanski: 8/10
Krzysiek Kwiatkowski: 8/10
Maciej Lisiecki: 7/10
Kuba Ambrożewski: 5/10
Średnia z 10 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
kuba a
[2 grudnia 2010]
Jakkolwiek bardzo rzadko się nie zgadzam z Bartkiem, tak tutaj zupełnie nie podzielam tej teorii o hibernacji i sfałszowanych metrykach. Jest dokładnie odwrotnie niż na "Farm" właśnie: w każdym akordzie gitary rytmicznej i każdym słowie Maca czai się odór emeryckiego punk rocka, który bezlitośnie przypomina o czwartym krzyżyku. Z całym szacunkiem dla ich starszego dorobku, ale to jest raptem sympatyczne koledżowe pitu pitu na dwa odsłuchy (opener najlepszy) o świeżości środkowego Goo Goo Dolls.
Gość: @pas
[12 października 2010]
to wypierdalaj, w czym problem? :)
Gość: pas
[11 października 2010]
sory nie kumam ochow
mocna koopa dla mnie
Gość: pszemcio
[30 września 2010]
Wraz z ogólną podjarką na ten album i powszechnym namecheckingiem towarzyszącym recenzjom, uswiadamiam sobie ilu rasowych kapel w temacie "klasyki indie" (wiem , że określenie z dupy) jeszcze nie znam. Debiut Archers of loaf poszedł na pierwszy rzut.
Gość: turas
[29 września 2010]
hustler > husserl

a co do albumu to trudno się nie zgodzić, jeden z tegorocznych faworytów. obok oczywiście innych faworytów.
Gość: anatol
[29 września 2010]
czy teraz najmodniejsze indie koszulki będą miały napisy w stylu: Husserl rulz?

jak tak to ja chcę mieć z tyłu: "wolę medytacje od idei (I i II)"
Gość: tmwwth
[29 września 2010]
na szczęście nie każdy inteligentny, wykształcony człowiek używa swej wiedzy w tego rodzaju pseudointelektualnym bełkocie
Gość: krzysiek
[29 września 2010]
Niszowe to są kierunki inżynierskie.
Gość: Reddd
[29 września 2010]
To już wina systemu edukacji, nie wasza
Gość: Stepan
[29 września 2010]
chyba nie.
Gość: Reddd
[29 września 2010]
Chyba każdy inteligentny, wykształcony człowiek powinien wiedzieć, kto to był Husserl i co sobie umyślił.
Gość: tmwwth
[29 września 2010]
"Wszystko to jednak, wzięte w nawias, za który Husserl z aprobatą poklepałby Was z uśmiechem po ramieniu, przynosi obraz „Majesty Shredding” jako najlepszej indie rockowej płyty ostatnich lat" - Nie ma to jak student niszowego kierunku mogący wreszcie dla szerszego grona odbiorców napisać o tych wszystkich trudnych rzeczach, o których uczą go w szkole

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także