The Arcade Fire
The Suburbs
[Merge; 2 sierpnia 2010]
Das ist die Vorstadballade, względnie pocztówka z przedmieść... Nie, tym razem nie będzie cytatów z Nietzschego. Na wstępie pozwolę sobie za to na kilka słów o ucieczce spod topora oczekiwań. Butlerowcom udało się bowiem zmylić pokaźną, jak mniemam, liczbę krytyków czających się, aby pojechać z Kanadyjczykami po całości.
Diss miał być lekki, łatwy i przyjemny. Jak świat długi oczekiwałem w recenzjach sentencji z cyklu: po bezgranicznie egzaltowanym „Neon Bible” zespół został hybrydą Bossa wymieszaną w nadmiernych proporcjach z coraz bardziej plastikowo-gównianym U2. Ba, sam dałbym głowę za to, że na trzecim albumie pojawi się multum rozjechanych aranżacji idealnych do zagrania na stadionach do lacrosse, a teksty będą stworzone na potrzeby zajęcia miejsca tego czy innego Sumienia Ameryki, w czasie gdy rzeczone akurat nie wypuszczają nowego krążka. Czerwcowa premiera utworu tytułowego – co do tego jestem przekonany w stu procentach – miała na celu przedstawienie piosenki diametralnie różnej od standardowych wyobrażeń o Trzecim Albumie Arcade Fire. Dodatkową zmyłką było wypuszczenie jako b-side’u „Month Of May” – najbardziej odbiegającego tempem od reszty zestawu. Przyznaje, że jeszcze wtedy byłem w gronie wątpiących w możliwość wielokrotnego przesłuchiwania „The Suburbs” z niekłamaną przyjemnością. Kiedy jednak serwisy muzyczne zaczęły upubliczniać fragmenty całości, wtedy dla osób, które interesowała forma Montrealczyków, stało się jasne, że „The Suburbs” może nie być zapowiadanym epic fail. Co więcej, powszechne zachwyty lub przynajmniej ponadprzeciętne uznanie wydają się potwierdzać, że Arcade Fire nie dostają, wśród ogółu odbiorców, punktów siłą rozpędu „Funeral”. Takie zarzuty można byłoby stawiać po premierze „Neon Bible”, sześć lat to nieco za długo...
Zanim zajmiemy się zawartością „Przedmieść”, słów jeszcze kilka właśnie o „Neon Bible”. Mimo, że tegoroczna propozycja ekipy Butlera wydaje się mieć więcej wspólnego z płytą z 2004 roku, nie jest jakimś diametralnym odcinaniem się od poprzedniczki. Na „The Suburbs” muzycy kompilują doświadczenia z obydwu albumów, pozbawiając nowe dzieło zauważalnego „przeprodukowania” fragmentów „Neon Bible”. Niech jednak nie umknie Waszej uwagi fakt, że świetne momenty tamtej płyty w postaci „(Antichrist Television Blues)” czy „Windowsill” to prekursorzy ducha przedmiotu tej recenzji. Nawet jeśli nie bezpośredni, to nie nazwałbym tych utworów zbyt dalekimi kuzynami „Ready To Start” czy „Half Light II (No Celebration)”.
Największą siłą Arcade Fire na „The Suburbs” nie jest jednak rozwijanie własnego stylu, względnie uniknięcie zjadania własnego ogona, ale zaskakująca umiejętność zachowania rozpoznawalnego już charakteru, przy jednoczesnym czerpaniu – nie bójmy się tego określenia – garściami z tradycji. Kiedy pierwszy raz usłyszałem tytułową piosenkę, od razu przemknęła mi myśl: będzie ctrl+c crtl+v z „Harvest”. W porządku, youngowskie po maksie, ale jednocześnie jest to numer, który nie może być pomylony z niczym poza... Arcade Fire. Być może wybiegam za daleko z konkluzją, ale ten najmocniej odwołujący się do muzycznej przeszłości utwór jest jednocześnie kluczem do zrozumienia tej podmiejskiej ballady. To już nie będzie tylko opowieść o dzieciakach, ale o dorosłych ludziach wracających na przedmieścia. So can you understand / Why I want a daughter while I’m still young. Walące się budynki z lat siedemdziesiątych, również obecne w tekście, także wydają się być symbolem upływającego czasu. Do wspomnień z dzieciństwa przeplatanych z refleksjami starzejącego się człowieka Win odnosi się też w „Ready To Start”, będącym jego lirycznym nawiązaniem do „All Along The Watchtower”. Gdyby ktoś miał wątpliwości co do tematycznej zawartości „The Suburbs”, Butler dosadnie wyjaśni to w wymienianym już, quasi-punkowym, „Month Of May”: 2009, 2010 / Wanna make a record how I felt then / When we stood outside in the month of May. Refleksje dotyczące otaczającego świata zostały mocniej spersonalizowane niż w tekstach na „Neon Bible” i wydaje mi się, że część słuchaczy, zniechęcona profetyczno-moralizatorską manierą liryków Wina, tym razem poświęci im więcej uwagi.
Wróćmy jednak do błyskotliwych odniesień do klasyki. Mistrzowsko przekręcony motyw „Jumpin’ Jack Flash”, który słyszymy w „City With No Children” to kolejny dowód podkreślanej przeze mnie umiejętności tworzenia niepowtarzalnych kompozycji przy absolutnie pozbawionym nachalności sięganiu po szlachetne wzorce. Gdzie tam piosence Stonesów do hymnu... Właśnie o to chodzi. Montrealczycy wyciągają z szuflady muzyczny fragment przeszłości i po liftingu adaptują go z rewelacyjnym efektem do własnej stylistyki.
Złoto olimpijskie należy się jednak im za „Sprawl II (Mountains Beyond Mountains)”, utworze z nieco prześmiewczym charakterem ze względu na kontrast pomiędzy durową melodią, zaaranżowaną na modłę „Heartbeats” i radosnym wokalem Regine, a mrocznymi lirykami – nastroju niepewności dopełniają wszechobecne, depeszowe klawisze. Takiego utworu Arcade Fire na pewno się nie spodziewaliście, a ma on wszelkie predyspozycje, abyście wymieniali go jako jeden z najjaśniejszych momentów „The Suburbs”. Natomiast dla osób przywiązanych do stylistyki wypracowanej na „Funeral” polecam od razu skip do numeru 9. W „Suburban War” odnajdziemy to, co najlepsze w jednym z albumów ubiegłej dekady. Zbudowany dookoła prostej melodii utwór, rozpędzający się po drugiej minucie. wybucha w końcu charakterystyczną kanadyjską pompatycznością, trochę jak „Wake Up”. Szef kuchni najbardziej poleca jednak „We Used To Wait”. Pianinowy marsz, ze swoją połamaną melodyką i najpiękniejszą na albumie zmianą tempa pomiędzy frazami So when the lights cut out / I was left standing in the wilderness downtown i Now our lives are changing fast niesie w sobie największy ładunek emocji.
Lirycznie „The Suburbs” na pewno można sklasyfikować jako concept album, muzycznie jest on jednak raczej rozwinięciem dotychczasowych dokonań wzbogaconym o dużą ilość klawiszowych aranżacji, smyczków i pobrzmiewającego, lecz nie dominującego w kilku piosenkach saksofonu. Arcade Fire realizują wizję niezależnej rockowej grupy, która w oparciu o gitarowe przecież kompozycje stała się najpierw zjawiskiem, następnie prekursorem nurtu, a w końcu światową marką. Poziom i niezaprzeczalna unikalność brzmienia ich nowego albumu, będącego największą pozytywną niespodzianką tego roku spowodowały, że na ich kolejną płytę nikt nie będzie czekał przewidując spektakularną porażkę. Mam nadzieję, że czwarty album Arcade Fire, jak i ten, pokryje się platyną ze względu na wyśmienitą jakość.
Oby tylko nowy materiał był obliczony na koncerty dla setek lub tysięcy a nie setek tysięcy widzów. Talent montrealskich artystów najlepiej objawia się, gdy piszą nostalgiczne piosenki i jedynie nadają im wspólny szlif. Piękna, dopracowana forma „The Suburbs” jest na to najlepszym dowodem.
Komentarze
[8 maja 2012]
[12 grudnia 2010]
[9 września 2010]
Zagadki metodologii: nie wyobrażam sobie, jak można jednocześnie przesłuchać płytę i czytać książkę (oglądać film, gotować etc.). Oczywiście, muzyka może sobie lecieć, wstępny kontakt,przygotowywanie terenu, ogólne wrażenie, lecz nie będzie to miało wiele wspólnego ze świadomym odbiorem i analizowaniem nadbiegających dźwięków, czyli - przesłuchaniem. Rozbija się o różnice w nomenklaturze, chyba że ja po prostu ułomnie percypuję.
[9 września 2010]
I nie żałuję, jest coraz lepiej.
[5 września 2010]
[5 września 2010]
[4 września 2010]
[4 września 2010]
[4 września 2010]
[3 września 2010]
[3 września 2010]
[3 września 2010]
[2 września 2010]
[2 września 2010]
[2 września 2010]
[2 września 2010]
[2 września 2010]
[2 września 2010]
[2 września 2010]
[2 września 2010]
[2 września 2010]
[2 września 2010]
obiecujecie?
[2 września 2010]
[2 września 2010]