Aco
Irony
[Sony Music; 18 czerwca 2003]
Japonia przeważnie nie kojarzy się nam z muzyką alternatywną. Japonia przeważnie z niczym nam się nie kojarzy. A szkoda. Bo Aco jest jedną z tych rzeczy, obok której nie wolno przejść obojętnie, bez względu na to, czy podoba nam się jej muzyka, czy też nie.
Jeśli jakiś podobny do mnie wariat do niej dotarł, to tylko dlatego, że producentem jednej z piosenek był nikt inny jak słynny islandzki Múm.
Jak na wzorową inspirującą się muzyką Europy Japonkę przystało, Aco ma słabość do aranżacji smyczkowych. Jednakowoż muzyka jej jest pełna delikatnej elektroniki, mniej delikatnej elektroniki i dźwięków gry Nintendo, co wspaniale współgra z subtelnymi brzmieniami tradycyjnych, japońskich instrumentów. Jej ostry głos jest jednocześnie delikatny, a wysokie góry dodają muzyce nieodpartego uroku. Na szczególną uwagę zasługują takie perełki jak utwór drugi, łączący wszystkie te elementy, co owocuje urzekającym klimatem.
Nie skłamię, jeśli powiem, że język japoński w ustach piosenkarki brzmi wręcz seksownie, a wysokie częstotliwości, jakie ona z siebie wydobywa, czarują. W piątym utworze znać rękę muzyków z Múm, co dodaje piosence dziecinnego wręcz wdzięku. Kolejna perełka to utwór dziewiąty - brawa za rozbrajająco ciepłe piski i trzaski w tle...
Nie mogę jednak nie wspomnieć, że płyta ma wady. Jedną z nich jest to, że piosenki nie różnią się od siebie na tyle, aby nie znudzić. Tylko troszkę, ale zawsze. Aliści nie jest to zbyt rażące, gdyż płyta zalicza się do krótkich (mniej niż czterdzieści minut). Jeśli nie zamierzamy dać ponieść się tej pięknej muzycznej baśni, możemy uznać materiał za trochę monotonny. Jeśli piękna muzyczna baśń nam się nie spodoba, uznamy płytę za słabą. Ale pewne jest jedno - warto ją przesłuchać. Może któraś z tych cudnych melodii zagości w naszych głowach na dłużej.