Ocena: 7

Mount Kimbie

Crooks & Lovers

Okładka Mount Kimbie - Crooks & Lovers

[Hotflush Recordings; 19 lipca 2010]

Zeszłoroczna debiutancka EP-ka „Maybes” Mount Kimbie z pewnością przysporzyła frustracji u osób analno-retentywnych na punkcie wypełniania rubryk typu „gatunek” lub „styl”. Wprawdzie sami autorzy nie mają nic przeciwko nazywaniu swojej twórczości dubstepem, ale już pierwsze dźwięki gitary w tytułowym kawałku wspomnianego wydawnictwa muszą siać zamęt w głowach nawet najlepiej zorientowanych fanów tej stylistyki. A im dalej w las, tym ciemniej. Niby przyzwyczailiśmy się już do tego, że dubstep okazał się niezwykle plastycznym, podatnym na wszelkie zniekształcenia i domieszki materiałem, jednak to, co zaproponowali Dominic Maker i Kai Campos okazało się niezwykle radykalnym podejściem do idei „porozumienia ponad podziałami”. Nie znajdziecie na „Maybes” – ani następnej małej płycie „Sketch On Glass” – żadnych testów wytrzymałości membran w głośnikach niskotonowych, tudzież żadnych syntezatorowych „wiertarek”. Nawet tempa i rytmika utworów częściej kojarzą się z trip-hopem lub IDM. Niewątpliwie panowie pożyczają sobie pasujące im elementy skąd tylko się da i, jak na profesjonalnych złodziei przystało, zacierają w swoich układankach wszelkie ślady, które mogłyby naprowadzić na ich pochodzenie. Ciekawym wglądem w szerokie horyzonty muzyczne bohaterów niniejszego tekstu może być miks przygotowany dla serwisu Resident Advisor, w którym spokojnie koegzystują melancholijne ambienty Williama Basinskiego i Philipa Jecka z afrykańskimi transami Konono No. 1 oraz elektronicznymi eksperymentami najwyraźniej pokrewnych im duchowo odszczepieńców takich jak Actress czy Sigha.

Z dawna wyczekiwany długograj (o ile można dzisiaj tak powiedzieć o albumie trwającym raptem 35 minut) duetu jest kontynuacją pomysłu ekspansji i kolonizacji nawet najodleglejszych terytoriów muzycznych. Jedynym utworem w zestawie kojarzącym się w miarę jednoznacznie z dubstepem jest „Blind Night Errand” z charakterystycznymi zabawami syntezatorami, ale nawet tutaj beat wydaje się być bliższy temu, co robią Autechre niż Skream czy Digital Mystikz. Można jeszcze na siłę dosłuchać się dubowych inspiracji w niemiłosiernie szumiącym i operującym głębokim basem „Would Know” oraz gęstej i mrocznej atmosfery ambientowych fragmentów twórczości Buriala w „Ruby”. Elementem, który wyraźnie łączy brzmienie Mount Kimbie z tym, co Simon Reynolds uparcie nazywa hardcore continuum jest użycie drobno siekanych i mocno przetwarzanych wokalnych sampli, które atakują słuchacza ze wszystkich stron niemal we wszystkich trackach „Crooks & Lovers”. Tworzą one nierzadko oszałamiające kombinacje rytmiczne i harmoniczne. Maker i Campos nie byliby jednak sobą, gdyby nie próbowali maskować tych względnie znajomych tropów nowymi, pozornie niepasującymi wtrąceniami. Jest tak choćby w „Field” z wyskakującą znienacka przesterowaną gitarą, lub w niespodziewanie melodyjnej kodzie „Blind Night Errand”. Poziom dezorientacji sięga zenitu w moim ulubionym „Mayor”, który zaczynając się niemalże deep-housowymi akordami i prostym 4/4 wskakuje w objęcia streetbassowych syntezatorów, zahaczając jeszcze po drodze o kilka innych rejonów.

Można trochę pomarudzić, że krótsze fragmenty płyty („Tunnelvision”, „Adriatic” czy „Between Time”), mające najwyraźniej budować klimat i spajać całość, pozostawiają pewien niedosyt. Nie zmienia to jednak faktu, że „Crooks & Lovers” to jedna z najbardziej oryginalnych, depczących granice stylistyczne i po prostu – nie bójmy się tego słowa – ładnych płyt elektronicznych ostatnich lat. Miejmy nadzieję, że duetowi starczy odwagi i kreatywności, by jeszcze kiedyś nas miło zaskoczyć.

Paweł Gajda (24 sierpnia 2010)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Paweł Gajda: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Średnia z 7 ocen: 6,14/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: słuchacz
[25 sierpnia 2010]
Wlasnie slucham. Swietna rzecz.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także