Tede
Glam Rap
[Jawi; 24 czerwca 2010]
Trzeba przyznać, że TDF od powrotu z Warszafskim Deszczem trzyma poziom. Ba, użyć można określenia „renesans”, które jeszcze mocniej wypada w kontekście beefu z Peją (według mnie zwycięzca jest jeden, do tego bezapelacyjny) i świetnej płyty „Note2”. Tempo pracy Tedego imponuje, ale też i niepokoi. Bo czy nagrywając takie ilości materiału, można utrzymać poziom i nie popaść w wypalenie/rutynę (casus O.S.T.R.-a)? Hm, odpowiedź macie w pierwszym zdaniu. Zarówno „Fuck Tede”, jak i druga „strona” albumu, czyli „Glam Rap” to pozycje solidne i wyprodukowane na bardzo wysokim poziomie.
Zacząć należałoby jednak od spraw niemiłych dla ucha, czyli np. od formy „Glam Rapu”. Koncept albumem bym tego nie nazwał, ale cała płyta trafia do słuchacza jako audycja w radiu Sexi Sexi 69 FM. Profesjonalne ojinglowanie (mniej profesjonalny prowadzący, przywodzący na myśl Eskę), świetne hasła („Słuchaj tylko w sypialni i w łazience przy pralce”), nawet goście w studiu i telefony od słuchaczy rzeczywiście sprawiają wrażenie obcowania z realnym programem radiowym. Szkoda, że po jakimś czasie nudzącym, a nawet irytującym. Naturalność Tedego w tych radiowych momentach jest sygnałem, że gość po prostu się dobrze bawi, co jest sympatyczne. Niesympatyczna natomiast jest rozwlekłość i niekonkretność wynikająca z tej naturalności. Niemniej warto odnotować, że pomysł dobry, przełamujący schemat średnio śmiesznych skitów, choć brakuje tu ostatecznego szlifu, który sprawiłby, że do audycji „Glam Rap” w radiu Sexi Sexi wracałbym z chęcią, zamiast ją skipować (z reguły wejścia radiowe są na końcu piosenek).
„Glam Rap” ma do zaoferowania dużo więcej niż nie do końca udaną audycję radiową. Sir Michu przy odrobinie szczęścia mógłby z powodzeniem robić karierę za Oceanem. Jeśli wierzyć Tedemu, który wielokrotnie podkreśla szybkie tempo, w jakim Sir Michu robi bity (czasem to nawet mniej niż 10 minut), to mamy do czynienia z producentem zupełnie pozbawionym spiny. Te bity rzeczywiście brzmią, jakby były machnięte na luzie, w parę chwil, i nie jest to w tym przypadku wada. Zdecydowanymi highlightami płyty są lekko boogie-funkowe zamykające album „Kocham Ten Styl WJ” i „Weź Się Nim Zajmij”, gdzie syntezatory ładnie przełamują polską recepcję funku w h-h, sprowadzającą się do samplowania zdartych płyt z Motown i Staxa. Na „Glam Rapie” Sir Michu znalazł miejsce zarówno dla baunsowych bangerów („Imprezowy Automat”), jak i bitów emanujących przyjemnymi pasażami syntezatorów i smyczków (choćby „Glam Rap” czy „La La La Lachon”). Nie jest to może poziom „Note2”, ale dalej brzmi to dobrze, bez polskiego stygmatu bitów a la Powstanie Warszawskie (ciężkie klawisze, ponura atmosfera) lub recyklingu klasycznego soulu i funku w nieskończoność.
Sir Michu to drugi bohater płyty (pierwsze miejsce okupuje, ekhem, Sexi Sexi 69 FM), ale naturalnie to Tede gra pierwsze skrzypce. Po obcowaniu z „Glam Rapem” obraz, jaki się wyłania, jest nader pozytywny. Tede to raper z poczuciem dystansu, niewstydzący się swoich dobrych kontaktów z polskim szołbizem, pomysłowo nawijający o bibach. Dowcipnie można by zauważyć, że nieobca jest mu ostra krytyka społeczna, czyli piętnowanie zjawiska lachoniarstwa, i to nawet wielopokoleniowego. Czyli nic się nie zmieniło. Jest jednak kilka momentów, w których obawy co do utrzymywania formy przy takim tempie się mogą potwierdzać. „22” BCCUSTOM” to numer nawinięty w niechlujnej manierze i przy bardzo słabych rymach. Brzmi, jakby był produktem ciężkiego kaca, a przecież powinno być rześko, wszak Tede – jak sam deklaruje w tym kawałku – swoje auto kocha. Również zaśpiewany fragment „Supermana”, choć pewnie w zamierzeniu żartobliwy, zupełnie psuje ten całkiem dobry kawałek. Przyczepiać by się można do kilku innych fragmentów, ale nie zmieni to faktu, że „Glam Rap” to płyta w większości zarapowana świetnie, pomysłowo i ze słusznym poczuciem własnej supremacji nad większością – o ile nie nad całym – polskiego mainstreamu. Szkoda, że do tego poziomu nie dostosowują się refreny, które na ogół są blade, czasami żenujące (Seta i Natalia Lesz zdecydowanie nie dają rady, lekkie wzdrygnięcie wywołuje we mnie też refren „La La La Lachona”, ale akurat tego fragmentu można słuchać ze sporym przymrużeniem ucha). Ale nie ma się co dziwić, w końcu trudno po kraju, w którym R&B praktycznie nie istnieje, spodziewać się dobrych R&B refrenów. Co ciekawe, nagroda za najlepiej zaśpiewany refren idzie do... Tedego (!), który w „Kocham Ten Styl WJ” śpiewa o weekendzie, jakby śpiewał „we can do it”, wygrzebując wspomnienia o klasycznym funku.
„Glam Rap”, choć lekko nadpsuty przez koślawą formułę audycji, potwierdza, że Tede nie tyle przeżywa drugą (czy trzecią nawet) młodość, co po prostu będzie wiecznie młody. Z całym bagażem młodości, rzecz jasna – zarówno jego jasnymi, jak i ciemnymi stronami.
Komentarze
[18 sierpnia 2010]
[30 lipca 2010]
[29 lipca 2010]