Autolux
Transit Transit
[TBD/ATP; 3 sierpnia 2010]
Jedna EP-ka, jeden świetnie przyjęty longplay, po czym długa przerwa, ale nie zupełna bierność. W ostatnich latach trio z Los Angeles zjeździło Stany wzdłuż i wszerz w charakterze supportu z całą gamą artystów – od NIN, przez Becka, po The Raveonettes. W studio zaś pojawiali się tylko nieśmiało jako featuring na ostatnich albumach UNKLE, przykładając się do brzmienia przyjemnego, ale bardzo bezpiecznego, czyli gitarowego zabarwienia triphopowych poczynań coraz bardziej przyswajalnego Lavelle’a. Po ośmiu długich latach wreszcie dostajemy kolejny album Autolux.
Próba zdefiniowania brzmienia „Transit Transit” za pomocą prostego hasła to wcale nie takie oczywiste zadanie. Niezależnie od tego, czy będziemy odwoływać się do nienaruszalnej klasyki, czy szukać podobieństw wśród zespołów-rówieśników, nawiązań znajdzie się sporo. I choć rubryczka „inspired by” wypełniona jest imponującymi nazwami z Can i Sonic Youth na czele, to nie ma mowy o piętnastominutowych odjazdach czy brudach „Evol”. Mimo poszukiwań, które można by otagować szerokopojętymi „eksperymentem” i „psychodelą”, trio najlepiej czuje się na poletku mocno piosenkowym, dość nawet chwytliwym. Nie wiem więc, czy całe dzieciństwo nosili koszulki z „Goo” na przemian z „Loveless”, ale nie da się zaprzeczyć obecności subtelności z okolic „Sonic Nurse”. Na podium priorytetów zamiast uwielbianego przez recenzentów zjawiska „ściany hałasu” na przód wysuwają się świetne melodie – precyzyjne i przemyślane, o czym przekonujemy się już na początku, w pulsującym, wyszeptanym i stanowiącym jeden z najmocniejszych punktów całości „Highchair”. Sięgając po współczesnych – smuteczki Blonde Redhead (których zresztą supportowali), ale głównie z męskim wokalem (przy czym wywołujące proste skojarzenia pojęcie „męski” zdaje się być nieco na wyrost, bo delikatnemu Eugene’owi Goreshterowi bliżej do wrażliwości kobiety, często zresztą wspierany jest przez siedzącą za perkusją Carlę Aazar), jak i niedopowiedzenia jakby spod ręki Bradforda Coxa, przy czym w przeciwieństwie do Deerhuntera jest nieco bardziej zrozumiale i piosenkowo, czasem wręcz zupełnie (bajkowe pianino, rozmyte gitary, wokal zupełnie od niechcenia, czyli filmowe niemalże „Spots”).
Na „Future Perfect” było nieźle, ale dopiero nienachalność i wyważenie proporcji między ambicjami a przystępnością oraz szukaniem a prostotą sprawiają, że „Transit Transit” działa jak magnes. Nie wiem, czy określenie „nowa jakość” nie jest lekką przesadą, ale Autolux to z całą pewnością coraz bardziej wyrazista marka. Klasa!
Komentarze
[24 listopada 2010]
[22 października 2010]
[18 października 2010]
[18 października 2010]
[7 września 2010]
[13 sierpnia 2010]