Ocena: 8

Ariel Pink’s Haunted Graffiti

Before Today

Okładka Ariel Pink’s Haunted Graffiti - Before Today

[4AD; 8 czerwca 2010]

Całkiem zabawne, ale aż do inicjalnego odsłuchu „Before Today” po mojej głowie pałętał się zupełnie irracjonalny pierwiastek niepewności, każący powątpiewać w powodzenie projektu pt. Ariel Pink w mainstreamie. Gwałtowny wzrost popularności, stopniowe wyzbywanie się wątpliwości przez sceptyków, rehabilitacja w tzw. globalnych kręgach opiniotwórczych, wreszcie kontrakt z londyńskim labelem. Pytania o konsekwencje takiego stanu rzeczy i wzrost napięcia w oczekiwaniu na oficjalne, długogrające wydawnictwo wydawały się czymś oczywistym. Zapewne nie ja jeden zachodziłem w głowę, co też stanie się teraz z biednym Rosenbergiem. Myślę, że nie stało się nic. „Before Today” startuje iście filmowym motywem: skąpane w słońcu LA, kremowe garnitury, wąsy á la John Oates, aviatorki i broń palna. Scorsese czy „Gliniarz i prokurator”, pal licho. Everything went better than expected.

Przywoływanie przy okazji pierwszego oficjalnego albumu Pinka i jego nawiedzonych kolegów całej palety różnorodnych skojarzeń, nie tylko muzycznych, ale szerzej – kulturowych, jest nie tylko pstryczkiem w nosy zatopionych w konteksty akademików, próbujących zamknąć zagadnienie w nieistniejące de facto ramy, ale do pewnego stopnia także najzwyklejszą koniecznością. Wszystko najlepsze, co Pink miał dotychczas do zaoferowania spośród szerokiej gamy swojego repertuaru (czytaj: wszystko) jawiło mi się od zawsze efektem ciągłego przefiltrowywania ekstremalnie zróżnicowanej treści, jaką karmił swój umysł, przez nie mniej poharataną wrażliwość. Słowem-kluczem, cechą recesywną i jednocześnie zakamuflowanym manifestem „Before Today” jest eklektyzm. Haunted Graffiti ustawicznie ośmieszają jakiekolwiek próby typologizacji muzyki pop.

Całego szumu, jaki wytworzył się wokół tego zagubionego w heteromatriksie kalifornijskiego freaka nie byłoby jednak, gdyby jego jedyną umiejętnością było znane nam doskonale popisywanie się postmodernistyczną żonglerką cytatów. Bezwstydny relatywizm Pinka w podejściu do popu powoduje wprawdzie, że istnieje ryzyko natrafienia na grupkę zgrywusów nazywających go postmodernistą, ale oni nas nie interesują. Fala ludzkich serc, jakiej wielu z nas dało się w ostatnim czasie ponieść (seria miażdżących, tak „samizdatowych”, jak w pełni oficjalnych nagrań, pamiętny koncert w Warszawie, transfer do 4AD) ma swoje źródło w dominującej mierze w głębokim człowieczeństwie twórczości Rosenberga. Można odnieść wrażenie, że całe spektrum jego działalności jest ukierunkowane wyłącznie na przekazywanie własnych emocji i wzbudzanie ich u słuchacza. I to wszystko, do diabła, udaje się po raz kolejny na „Before Today”. Zarówno w sferze konsekwentnego olania – na ile było to tylko możliwe – zagadnień produkcyjnych, permanentnego igrania z widmami przeszłości w lirykach, jak i w brawurowej szarży po większości stylów ostatnich kilkudziesięciu lat.

Psychotyczne otwarcie albumu przywoływać może rzecz jasna mnóstwo wizji, daleko różniących się od tej wspomnianej we wstępie. Rzecz polega jednak na tym, co dzieje się w tych kilkudziesięciu minutach, następujących po tym subtelnym preludium. W każdym tekście poświęconym „Before Today” – nieważne, czy kopiecie płytko jak po bursztynek na plaży, czy szukacie gazu łupkowego – uskuteczniana jest wesoła wyliczanka cytatów, zapożyczeń, inspiracji i wieńców składanych przez Ariela w hołdzie swoim bohaterom. Kto jak nie on potrafi bowiem zburzyć somnambuliczny nastrój otwierającego album tracka dygocącym i rozhisteryzowanym wokalem przywołującym Damo Suzukiego? Kto posyła odegranym na pełnym luzie coverze anonimowych Rockin’ Ramrods coolface’a w kierunku zgrai zapatrzonych w płochliwego Pinka epigonów i neoplażowców z zachodniego wybrzeża? Kto wreszcie jest w stanie napisać tak poronioną kompozycję jak „L’Estat”? Doprawdy, nie umiem pojąć tego kawałka. Jarmarczne zaśpiewy, niemal krautrockowy, żwawy pochód gitary, tak bardzo oczywista dla polskich słuchaczy dekonstrukcja szlagierowego hooka Skawy, czy wreszcie niespecjalnie skrywany dialog z McCartneyem w refrenie – zachodzę w głowę, jak daje się to wszystko połączyć. A machina Haunted Graffiti czyni to bez większego wysiłku.

A przecież jak dotąd wspomniane zostały jedynie trzy pierwsze utwory. Problem polega na tym, że nawet przy umiejętności krytycznego spojrzenia na postać Rosenberga, ciężko przyczepić się do któregokolwiek z elementów „Before Today”. Nie ma tu bowiem towarów deficytowych. Klasyczny konserwatywny songwriting objawia się tu zarówno w wariacji niemal-stadionowej („Butt-house Blondies”), jak i koktajlowo-bankietowej (świetnie znane, bardziej wypolerowane „Can’t Hear My Eyes”). Eksploatacje niewykorzystanych ciągle złóż hard’n’heavy – u Pinka dużo efektywniejsze i efektowniejsze niż choćby u Elveruma – w żaden sposób nie kolidują ani z synthowymi retro-jamami czy podniosłymi chorusami, ani z cytowaniem Steely Dan (mostek „Round And Round”) i Byrne’a („Menopause Man”). Na sucho uchodzi nawet pisanie vademecum twórczości Mansun w teatralnym „Little Wig”. Tu naprawdę dzieje się wszystko. Najważniejsze, że ekolodzy nie protestują.

Wszelkie cezury stwarzają doskonałe pole do idealizowania. Chciałbym wierzyć w nieśmiertelność tego oto obrazka: Ariel Pink włóczy się nocami po klubach Miasta Aniołów (klimat „Nightclub Jitters” Replacements, jeśli wiecie, o czym mówię), za dnia zajeżdża igłę gramofonu na nagraniach Harry'ego Nilssona i karmi się kwasem podczas popołudniowych wędrówek po plażach Venice. Po powrocie do domu nagrywa zaś – przy pomocy puszki wypełnionej soczewicą, własnych stóp i wuwuzeli – dziesiątkowy album. Rosenberg tymczasem, jakkolwiek groteskowo w kontekście jego dotychczasowych dokonań to nie zabrzmi, dojrzewa. Zawierza się zielonej strony mocy, konsekwentnie wprowadza w swoim workshopie innowacyjne technologie, eksperymentuje z własną psychiką i wozi się po Abbey Road. I niczym tekturowy, umazany farbą we fluorescencyjnych kolorach trojański koń, zadaje ciężki policzek współczesnej muzyce. Kwestie recepcji, świeżości zajawki czy metarozważań pod tytułem Ariel PRE kontra Ariel PRO? Doprawdy, niektórzy to mają problemy.

Bartosz Iwański (17 czerwca 2010)

Oceny

Krzysiek Kwiatkowski: 9/10
Sebastian Niemczyk: 9/10
Bartosz Iwanski: 8/10
Jędrzej Szymanowski: 8/10
Kasia Wolanin: 8/10
Kuba Ambrożewski: 8/10
Maciej Lisiecki: 8/10
Mateusz Błaszczyk: 8/10
Michał Weicher: 8/10
Paweł Gajda: 8/10
Zosia Sucharska: 8/10
Łukasz Błaszczyk: 8/10
Paweł Ćwikliński: 7/10
Paweł Sajewicz: 7/10
Średnia z 24 ocen: 7,83/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: -A-
[7 stycznia 2011]
ej polaczki, to jest serwis muzyczny a nie gabinet psychiatryczny. wyliczanie błędów stylistycznych czy gramatycznych autorom czy refleksje na poziomie "mega gówno" zostawcie u siebie w salonie a tu postarajcie się wypowiadać sensownie albo z dobrym jajem. a kysz. pozdro dla pozytywnych ludzi i screenagersów :o]
Gość: ulka bidulka
[2 grudnia 2010]
dla mnie ten ariel to mega gówno !!!!
Gość: łłł
[26 października 2010]
przehajpowana trochę
Gość: antymisiek
[20 września 2010]
chytelnic@ zapomniałeś o pciach bezogoniastych. też są tu recenzentami : ) pozdrawiam
Gość: antymisiek
[20 września 2010]
kupować i słuchać albo na odwrót, na jedno wychodzi. album przepiękny.
Gość: Jołka
[22 czerwca 2010]
No właśnie ja rozumiem ten muzyczny kocioł, jednak nie ma tam dla mnie emocji, nie ma niczego co bym zapamiętała. Jednak jak rozumiem inni te emocje czują w jego muzyce. A dla mnie to jest tylko miłe tło dla codziennych czynności. Mam uznanie dla tego co tworzy, ale to tak jak, że pozwolę sobie użyć takiej metafory, z obrazem "Mona Lisa". Widzę jaki jest, znam historię jego "niezwykłości", ale kiedy na niego patrzę to nic nie czuję, a wystarczy, że stanę przed obrazem Carravagio i wchłaniam całą paletę emocji. Fenomen Ariela pozostaje więc dla mnie niedostępny.
Gość: Lemisz
[22 czerwca 2010]
@Jołka To wszystko magia klimatu minionych dekad które pamiętamy wyłącznie z filmów i szalonej żonglerki stylami która u Ariela wychodzi niebywale naturalnie
Gość: chytelnic
[20 czerwca 2010]
Stylowa recenzja, stylowej plyty. Dobrz!!! Bardzo lubie wasz magazyn, ktory - dziwnym zbiegiem okolicznosci - odkrylem dopiero w tym roku, a sledze polska prase muzyczna od dawna. Generalnie - podoba mi sie wasz styl pisania o muzyce: ciety, ale nieglupi, choc unikajacy rowniez pulapek nadmiernego intelektualizowania. Tak 3mac, chlopaki.
Gość: Jołka
[20 czerwca 2010]
No to jestem wyrzutkiem ludzkości - Ariel Pink nagrywa płyty, które są sympatyczne, miło się tego słucha, ale spływa to po mnie jak po kaczce. Nic niezwykłego i mimo, że jestem za to szczerze mówiąc nie rozumiem zamieszania wokół tej muzyki. Ariel niestety nie dostarcza mi emocji, za to daje miłą muzykę na miły letni dzień i łamigłówkę do rozwiązania - skąd aż takie uwielbienie jego twórczości i jego samego?
Gość: nie rozumiem
[20 czerwca 2010]
ktoś mi to przetłumaczy na ludzki??
Gość: arapaho
[19 czerwca 2010]
Kolejna recenzja w stylu sztuka dla sztuki. Masturbancja słowna.
PS
[18 czerwca 2010]
@ I

Bartek jest z nami od przeszło roku
Gość: paz
[18 czerwca 2010]
genialna recenzja!
Gość: l
[17 czerwca 2010]
nareszcie ktoś nowy kto napisał dobrą recenzje.
kuba a
[17 czerwca 2010]
Poprawione, dziękujemy czujnym czytelnikom.
Gość: kidej
[17 czerwca 2010]
Everything went better THAN expected, korekta chrapie :)
Gość: moretti
[17 czerwca 2010]
Nareszcie recenzja, z którą się w 100% zgadzam. Brawa dla autora!
iammacio
[17 czerwca 2010]
dobrze napisane! piona!
Gość: pszemcio
[17 czerwca 2010]
naprawde zajebista recka
Gość: krisss
[17 czerwca 2010]
"brawurowej szarży po większości styli " - chyba stylów ;)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także