Sightings
City Of Straw
[Jagjaguwar; 13 kwietnia 2010]
W czasach, gdy lada moment powstanie noiseblues, noisetronica czy inne noiseska, radością dla serca i cierpieniem dla uszu jest dawka porządnego, złośliwego gitarowego hałasu. W swojej dziesięcioletniej karierze eksperymentalne trio z Brooklynu nie raz pokazało, że estetyka kakofonii NYC ’78 nie rozmyła się pośród masy epigonów Sonic Youth. „City Of Straw”, nagrane w nowym studiu znajomych z psychodeliczno-garażowej Oneidy dla typowego słuchacza Japandroids może przy pierwszym uderzeniu w bębenki sprawiać wrażenie sesji nagraniowej w stylu:
- Wow, gitara mi spadła z wzmacniacza.
- Robimy kawałek na tym riffie.
- Wyłącz ten sekwencer.
- Graj, nie gadaj.
W przeciwieństwie jednak do stanowiska, gdzie noisy jest wszystko nagrane na zwiększonej czułości mikrofonów, Sightings niesie w swoich sprzęgach i elektronicznych trzaskach klasyczną ideę dźwiękowego brutalizmu. We współpracy z Shahin Motią (Ex Models/Oneida) tworzą kolaż industrialnego dekonstrukcjonizmu i przesterowanego rozpasania sceny no-wave. Hałas plus hałas.
„City Of Straw” jest minimalne. Owszem, ściany dźwięku się pojawiają, ale ta płyta jest la parkourem po amfetaminie, a nie staniem przed bramą Mordoru. Sightings, sięgając do uprzemysłowienia muzyki w duchu Throbbing Gristle, za pomocą klasycznego instrumentarium kładą niepokojące warstwy stuknięć, chrząknięć oscylatora i gitarowych plam. Gdyby nie postpunkowy wokal Marka Morgana (który zdaje się być wyczerpany hałasem), kawałek „We All Amplify” mógłby nagrać wczesny Coil. Nerwowo pulsujące, zapaskudzone szumami gitary, wolne fragmenty nie dają chwili oddechu przed atakami zapętlonych riffów i obłędnej elektroniczno-akustycznej perkusji Jona Lockie. Tu właśnie pojawią się podróż nowojorczyków do historii swojego miasta, czyli mitycznej sceny no-wave. W przeciwieństwie do wielu kapel, które z tamtych czasów inspirują się głównie grzywką Thurstona Moore, Sightings otwarcie drążą mózgi słuchaczy palpitacyjną rytmiką i charakterystycznymi dla kapel pokroju Teenage Jesus & The Jerks zaciętymi gitarami (zapewne dwustrunowymi) i bulgoczącym basem. Zresztą to właśnie pierwszy projekt Glenna Branci wydaje się najlepszym punktem odniesienia. Odsłuchy wycelowane w klasyczny układ kawałków (noisepopowy revival piosenki – Steve Albini ponoć z tego powodu reaktywuje Big Black), teksty nie wróżące niczego dobrego, atmosfera zbiorowego palenia wzmacniaczy.
Nie dajmy się jednak zwieść pozorom – „City Of Straw” nie jest zabawą w sprzęgającą archeologię. Zespół jest w jakimś trudnym do zlokalizowania miejscu pomiędzy noiserockiem lat osiemdziesiątych, a gitarowym eksperymentem ciążącym w stronę bardziej odjechanych dokonań Boredoms czy Dead C. Muzycy świadomie odrzucają solidną część tradycji muzyki rockowej, nie wpadając jednak w sidła nachalnej awangardy, którą ostatnio usilnie próbuje sprzedać na przykład Black Dice. Cytując basistę Sightings, Richarda Hoffmana: Myślę, że wszyscy w naszym zespole starają się pamiętać o wadze minimalizmu. Ostatecznie, sądzę, że próbujemy pisać muzykę pop, gdzie nie ma miejsca na bezsensowną sieczkę i wszystko ma swoje miejsce. Całkiem zaskakujące, gdyby wziąć pod uwagę, że niektóre numery brzmią jak koszmar pracownika centrali telefonicznej. Jednak teoria banalnej improwizacji, razem z naszym spokojem ducha, zostaje zniszczona przy utworze „Weehawken”, wypadkowej: Wolf Eyes, Merzbowa, Minutemen i betoniarki wygrywającej walczyka. „Sky Above Mud Below”, ładnie (!) falujący i powyginany zaskakująco przypomina dokonania naszego polskiego Woody Aliena, dokładając tylko jakieś pięć warstw subtelnych elektronicznych jęków. Brooklyńczycy potrafią zaskoczyć w tej masie rechoczącego dźwięku niemalże hardcorową energią – pomimo, że każdy instrument gra w innym rytmie.
Sightings nosi cechy zespołu kultowego. Muzyka nie dla każdego, nie na każdą okazję. Bezkompromisowe trzymanie się starej zasady dziadka Albiniego, że w minimalizmie jest najwięcej hałasu, brutalny antagonizm wobec zawłaszczania etykiety noise przez popłuczyny po Jesus & The Mary Chain. Wreszcie pochodzenie: pełen dzikich eksperymentów Nowy Jork nie przestaje być jednym z miejsc najsilniej kreujących trendy na świecie. Pomimo że „City Of Straw” jest mieszanką wyjątkowo odpychających składników, estetycznie idealnie wpisuje się w to miasto-kolaż. Brudne, nieco obleśne, ale zasysające. Eksperymentalne, nie experimental / indie. Luigi Russolo byłby zachwycony słuchając Sightings i włócząc się po Brooklynie.
Komentarze
[15 maja 2010]
[15 maja 2010]
[15 maja 2010]
[14 maja 2010]
[14 maja 2010]
[14 maja 2010]