Future Islands
In Evening Air
[Thrill Jockey Records; 2010]
Wbrew nazwie ten zespół nie gra chillwave.
I nie jest lo-fi.
A drone brakuje nawet w tytułach kawałków.
Tych trzech olewających mody panów, powiązanych z baltimorskim kolektywem WhamCity (tak, ci od Dana Deacona, kolorowych baloników i koncertów pod chmurką) dla swojej muzyki wymyśliło o wiele bardziej konceptualną szufladkę: post-wave. Pomimo pozorów nie jest to zagrywka w stylu twee dream pop, służąca lastfmowemu podrywowi tagowiczów na zabawność, lecz precyzyjne wskazanie na źródła muzyki Amerykanów. A chodzi mniej więcej o rok 1982, o połączenie postnego basu Cashiona – bezpretensjonalnie zrzynającego z Magazine, The Fall czy wczesnego Wire – i falowego plumkania na klawiszach, stukania zaprogramowanej perkusji i obowiązkowej gry syntezatorów „na podpórkę”, stosowanej przez Gerrita Wermersa. Ta celnie ukierunkowana, jednorodna stylistycznie lekcja historii pod tytułem „wczesne Joy Division spotyka wczesne New Order” powinna być tylko nudniejszą i czystszą wersją uroczo zapaskudzonego szumami „Concepts” Little Girls. Przeniesienie nostalgii za latami osiemdziesiątymi z rzężenia gitarą na duszenie trzech klawiszy byłoby banałem, od którego Future Islands ucieka dzięki elementowi zapomnianemu wśród zespołów określanych jako „ci od koszulek Domu dla zmyślonych przyjaciół Pani Foster”. Elementem tym jest – używając terminologii „Teraz Rocka” – frontman.
Samuel T. Herring w tej melodyjnie pulsującej, lekko nerwowej mieszance jest osobowością. To James Chance o tuszy i głosie godnym klasyków soulu, śpiewający pełne napięcia emocjonalne teksty, które wyciągają na wierzch to, o czym myślimy zerkając na winyle Niny Simone. To Tom Waits jako straight edge, mieszanka Matta Johnsona z The The (zespołu wyjątkowo bliskiego Future Islands) i wokalisty Xiu Xiu ze szlabanem na wysokie rejestry. Teatralizacja jego wokalu połączona z tekstami, jak I really wanted you there / But you ruined what was love / Just ‘cause you needed a hand, w subtelnie nakrytym efektami symulującymi bardziej różnorodne instrumentarium „Long Flight” dolatuje daleko. Na „In Evening Air” otrzymujemy pakiet opowieści człowieka z uczuciami wyglądającymi jak partytura free jazzmana; klimaty rozklekotanych pianin w wódczanych knajpach zmieszane z gęstością bliską Bauhaus; połączenie mające za nic retrosmuty beach popu czy siedmiowarstwowe wspominko-metafory nastoletnich folkowców. Liryczne w swojej prostocie rozliczenie się z atmosferą czasów Reagana i płaczu przy pierwszej MDC.
„In Evening Air” daje wiele przestrzeni na retrospektywę, poszukiwanie podskórnych tęsknot krążących w muzyce. Głęboko osadzona w synth popowej estetyce, dokładająca dramatyzm soulu i rozdygotanie post punku, pociąga za sobą melancholię za czasami pocztówki, samochodu palącego dwadzieścia litrów benzyny i nietopniejących lodowców. Płyta Future Islands jest radykalnie inna od twórczości przyjaciela zespołu, Dana Deacona – brakuje jej nieoczekiwanych dźwięków, figlarnej zabawy i pulsującego życiem apogeum. Duchem ten album przypomina nieco logikę artystów 8-bitowych. Muzyczni archeolodzy zbierają to, co było – jedni dwustrunowe basy z garażu ojca-ekspunka, drudzy trzeszczące Amigi – i wywołują duchy przeszłości. Bez silenia się na oczekiwaną przez gawiedź w popaćkanych koszulkach oryginalność, wracają do ulotnych nastrojów, mielą przeszłość. W ostatniej piosence Herring powtarza I can touch you anymore / I can’t tell you how I feel. Warto pogratulować, że przynajmniej po części dotknął historii.
Komentarze
[13 maja 2010]
[11 maja 2010]