Ocena: 4

Matthew Herbert

One One

Okładka Matthew Herbert - One One

[Accidental; 12 kwietnia 2010]

Pionier microhouse’u, czarodziej samplerów, uzdolniony kompozytor i aranżer bez cienia strachu żeniący ogień z wodą… Ręce ze świstem opadają przy pierwszej odsłonie tegorocznej trylogii (o co chodzi z tymi trójpłytowymi wydawnictwami ostatnio?). Po kilkunastu latach znaczonych intrygującymi płytami Matt postanowił zrobić największy krok, na jaki było go stać w obecnej chwili – zrezygnować niemal całkowicie z brzmieniowych eksperymentów. Ale to nic. Że zaśpiewał wszystko sam, chociaż od dawna wiadomo, że wokalistą jest żadnym? Małe miki, to potrafi mieć swój urok. Ale tutaj nie ma. Nie ma, bo „One One” najzwyczajniej w świecie nudzi.

Jak na najbardziej osobisty i – jak twierdzi sam zainteresowany – szczery album w karierze, całość brzmi totalnie nijako, beznamiętnie, apatycznie. Mimo prób zasadzania sideł i wnyk na słuchacza, choćby w takim „Milan”, pierwsze utwory mijają niepostrzeżenie gdzieś obok. Aż się wierzyć nie chce, że ten sam koleżka pisał kiedyś kawałki w rodzaju „Suddenly” czy „Something Isn’t Right”. Broni się jedynie „Dublin”, gdzie niemal od pierwszego dźwięku człowiek podskakuje z wrażenia, że nareszcie doczekał się czegoś, co wpada w ucho od pierwszego przesłuchania i zostaje w nim na dłużej. „Dublin” wręcz nieprzyzwoicie zawyża średnią „One One”. Potem zostaje nam już tylko męczące polowanie na co ciekawsze detale i momenty z rzadka poutykane w mocno średnich kompozycjach.

Ciśnie się na klawisze tradycyjne „chciałbym o tym zapomnieć”, ale rzecz w tym, że już zapomniałem. Czekam na płytę ze świnką, bo ta zapowiada się najciekawiej z całej serii.

Paweł Gajda (7 maja 2010)

Oceny

Mateusz Krawczyk: 5/10
Paweł Gajda: 4/10
Średnia z 2 ocen: 4,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także