Lali Puna
Our Inventions
[Morr Music; 2 kwietnia 2010]
Sześć dłużących się w nieskończoność lat oczekiwania, dziesiątki zbitych pokali, nietrzeźwe fristajle. Wszystko po to, aby znów bezlitośnie dawać upust swojej frustracji i narzekać na kolejnego w ostatnich miesiącach podopiecznego Morr Music, który artystyczną jałowiznę próbuje przykryć symptomatyczną dla siebie warstwą ckliwości. Nie, drugiego Múm nie będzie, bo po pierwsze: nie znajduję w sobie dostatecznie dużo samozaparcia, by po raz wtóry doszukiwać się znamion muzycznej hochsztaplerki u jednego z zespołów, które w jakiś tam sposób ukształtowały moje muzyczne preferencje (ach ten Trójkowy Express), po drugie: Lali Puna nawet na słabiutkim w gruncie rzeczy „Our Inventions” prezentuje się na tle ostatnich poczynań islandzkiego kolektywu nadzwyczaj świeżo i słuchalnie.
W niczym nie zmienia to jednak faktu, że jako autonomiczne dzieło, album niemieckich avant-popowców bliższy jest rozpaczliwym próbom przywrócenia do życia silnego niegdyś organizmu niż otwarciem nowego rozdziału w historii grupy. W oszczędnych lirykach Valerie Trebeljahr, które szczęśliwie pozostają na niezmiennie wysokim poziomie, co i rusz przewijają się stoickie frazy typu Seems just like always czy nothing new / these days. Sprzeciw, szanowna Valerie. Przez nothing new rozumiałbym raczej zgrabne wyważenie proporcji między minimalistyczną klubową pulsacją a intymną, sypialnianą atmosferą urzeczywistniane na poprzednich krążkach. „Our Inventions” jest tymczasem zbiorem nudnawych, odartych z pomysłowości i w przytłaczającej części wiodących kompozycyjnie kompletnie donikąd kołysanek. Sarkazm sam ciśnie się na usta: wyjątkowo skutecznych. Mózg projektu, Markus Acher od lat wydaje się bezsilny wobec gigantycznego ciężaru „Neon Golden”, w związku z czym od kompozycji bije wtórność i wspominana wyżej twórcza impotencja.
Z drugiej strony, Lali Puna zwyczajnie nie jest predestynowana – także ze względu na estetykę, w jakiej się obraca – na nagranie ewidentnie słabego materiału. Problem polega jednak na tym, że w tejże electro-avant-popowej (przy okazji: czy istnieje bardziej denne określenie na taką muzykę niż indietronica?) estetyce wyjątkowo łatwo o album beznamiętny. Ciosane z kartofla melodie „Our Inventions” zupełnie nie przykuwają uwagi, wskutek czego ciepło i „jasność bukowego drewna” bijące z aranżacji zaczynają wręcz irytować. Dość powiedzieć, że jednym z nielicznych ciekawych momentów na płycie jest zwrotka „Move On”, budząca czytelne skojarzenie z uwielbianym przeze mnie High Places.
Kto wie, może tego zbioru nienarzucających się miniaturek zdecydowanie lepiej słuchałoby się w nocnej, zimowej scenerii. Niestety, mamy koniec kwietnia, za oknem bezchmurne niebo, w związku z czym odkładam „Our Inventions” na półkę i uciekam grać w piłkę. Aha, na koniec coś optymistycznego. Sierpniowy koncert Lali Puny na Off Festivalu nie będzie miał nic wspólnego z odgrywaniem przez Voo Voo klasycznej „Sno-powiązałki” track-by-track. A zatem, do zobaczenia pod sceną.
Komentarze
[28 kwietnia 2010]