Ocena: 7

Beach House

Teen Dream

Okładka Beach House - Teen Dream

[Sub Pop; 26 stycznia 2010]

Beach House nie można nie lubić. Paradoksalnie, nie można ich też uwielbiać. Sympatyczny duet z Baltimore za sprawą nachalnego, maksymalnie wyolbrzymionego hype’u jedynego słusznego medium może uchodzić za jednego z najważniejszych współczesnych wykonawców zza Oceanu, co oczywiście jest totalną bzdurą. Fakty są bowiem mocno niekorzystne dla Beach House. Victoria Legrand i Alex Scally to nudziarze. Są świetni w tym, co robią, ale mimo wszystko – nudziarze. Na dwóch albumach ich folkowy dream pop świetnie godził rozkwitającą wówczas majestatyczność barokowego popu z prostym, sennym pięknem klasyków gatunku Galaxie 500 i innych. Utwory Beach House na pewno są uwodzące, a niektóre wręcz niebiańsko śliczne, ale nigdy nie były wybitne. Z czystym sumieniem możemy posądzić duet o błysk geniuszu właściwie dopiero teraz. Na „Teen Dream” ich wirtuozeria w temacie osiągnęła punkt kulminacyjny.

Różnica między „Devotion” a najnowszym krążkiem nie jest jakaś ogromna i widoczna gołym okiem. Te dwa dobre albumy różnią niuanse, drobnostki, bzdety, które przechylają szalę jednak dość wyraźnie na stronę „Teen Dream”. Patrząc na całokształt: dostaliśmy płytę, gdzie nad ową elegancką, mistrzowską monotonią wcześniejszych wydawnictw triumfuje piosenkowość i poezja. Zagłębiając się w detale można się zakochać w ulotnej melodii „Norway”, pośmiać z Arcade Fire, że nie potrafią wydobyć zaczepnej, acz delikatnej psychodelii z kościelnych wnętrz jak ich koledzy w „Silver Soul”, dekadencko rozmarzyć słuchając „Better Times”, wzruszyć na „Real Love”. „Teen Dream” jest nieco naiwne i niepoprawnie rozmarzone, ale przecież perfekcyjnie, żeby nie rzec – chłodno skalkulowane na taki właśnie efekt: albumu z odpowiednią porcją słodyczy i goryczy, odnoszącego się do młodości i miłości jak kiedyś „Saturdays=Youth”, choć przy użyciu zupełnie innych środków. Nie wyobrażam sobie, by Victoria Legrand i Alex Scally brnęli dalej w taki dream pop. Beach House na poziomie trzeciego krążka zbliżyli się do osiągnięcia swojego ideału, jak tylko było to możliwe. Ta formuła w końcu się wyczerpie, ale póki co mamy „Teen Dream”.

Kasia Wolanin (8 kwietnia 2010)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Maciej Lisiecki: 7/10
Michał Weicher: 7/10
Bartosz Iwanski: 6/10
Piotr Wojdat: 5/10
Łukasz Błaszczyk: 5/10
Mateusz Błaszczyk: 4/10
Średnia z 13 ocen: 6,15/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: kamil
[23 kwietnia 2010]
Mi ta płyta będzie się zawsze kojarzyć tylko z pierwszym niezdanym egzaminem na studiach. Cóż, miałem ostro zakuwać, ale tak jakoś przypadkiem na playlistę wskoczyło mi Teen Dream. No i pozostało już całą nockę :D

Interesująca recenzja tak na marginesie. Prawdą jest, ze Beach House to nudziarze, ale mi to nie przeszkadza nic, a nic...
Katie
[9 kwietnia 2010]
ja uważam Galaxie 500 za geniuszy, prawie :)
Teen Dream robi wrażenie dlatego, że jest eksteremalnie piosenkowe, co ukrywa trochę ich nudziarstwo. aktualnie BH nie mają już co poprawiać/ulepszać, więc dlatego uważam, że wraz z TD ich formuła się wyczerpała, pytanie co dalej
Gość: pszemcio
[9 kwietnia 2010]
to prawda, wydaje się ze wraz z kolejną płytą zmienią estetykę lub popadną w artystyczny niebyt, ale Teen Dream robi wrażenie (na mnie przynajmniej) . Mam wrazenie, że w przyszłości o tych trzech płytach Beach house będzie się mówiło właśnie jak o dorobku Galaxie 500, których za geniuszy nikt raczej nie uważa, a przecież wszyscy się z nimi liczą podsumowujac dekadę, no i swoisty kult sie w okół nich roztacza
Gość: Stan
[9 kwietnia 2010]
No i ładnie.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także