Meth, Ghost & Rae
Wu-Massacre
[Def Jam; 30 marca 2010]
Na informację o wspólnym projekcie Metha, Ghosta i Raekwona trafiłem w lutym tego roku, w trakcie poszukiwań płyty Jigmastas na rosyjskiej stronie fanatyków hip-hopu. Atmosfera świątecznego oczekiwania na „Wu-Massacre”, jaka zapanowała na tamtejszym shoutboxie była zrozumiała – ze wszystkich członków Wu-Tang Clanu to właśnie ta trójka wciąż wydaje albumy, które zbierają wysokie oceny krytyków i fanów (do pierwszej połowy poprzedniej dekady „zagrażał” im tylko GZA). „Fishscale” czy „Supreme Clientele” Ghostface’a zupełnie zasłużenie pojawiały się w wielu podsumowaniach najlepszych albumów dekady (Stylus, Pitchfork, Cokemachineglow). Method Man osiągnął największy sukces komercyjny i jest aktualnie prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalnym raperem nowojorskiego kolektywu, a pod koniec zeszłego roku światło dzienne ujrzała wreszcie kontynuacja klasycznego „Only Built 4 Cuban Linx...”, która okazała się jedną z najlepszych płyt hip-hopowych 2009 roku. Efektem tej kolaboracji powinien zatem być materiał, który po przyzwoitym „Manifesto” Inspectah Decka ustawiłby wysoko poprzeczkę dla nadchodzących dzieł Wu-Tang Clanu, niczym „Supreme Clientele” i „The W” 10 lat wcześniej. „Wu-Massacre” jednak nie masakruje: zamiast 60 minut świetnego hip-hopu otrzymujemy tak naprawdę EP-kę (po odliczeniu skitów zostaje mniej niż pół godziny), która w podsumowaniach roku raczej nie zagości, a za 10 lat mało kto będzie o niej pamiętać.
Po obejrzeniu klipów promocyjnych bazujących na „Se7en” Finchera i teledysku do pierwszego singla („Our Dreams”) odnoszę wrażenie, że więcej wysiłku włożono w promocję wydawnictwa niż w jego produkcję. Pomimo tak krótkiego materiału, zarówno opener (powtórka z „Criminology” od oryginału różni się głównie tym, że obeszło się bez udziału Chefa) jak i irytujący closer powinny wylecieć z tracklisty. Jedyny utwór produkowany przez RZA, „Our Dreams” (Ghostface bawi się współbrzmieniem słów: „Together – TO GET HER”), oparty jest na samplu „We’re Almost There” Jacksona. Jest monotonny i brzmi jak demo jego bardziej soulowej i organicznej wersji z udziałem Alicii Keys, która na skutek niezrozumiałej dla mnie decyzji nie znalazła się na krążku.
Początkowo „Wu-Massacre” miało się ukazać w styczniu. Na prośbę Raekwona datę przesunięto, ale wciąż cała trójka z Ghostem i Mefem utrzymuje, że miała za mało czasu. Być może to właśnie presja ze strony Def Jamu przyczyniła się zarówno do powstania najkrótszego „longplaya” w historii Wu-Tang Clanu jak i do jego niedopracowania. Większości utworów towarzyszą wsamplowane instrumenty dęte, wywołujące nie tyle wrażenie spójności brzmieniowej, ile znużenie zbyt jednolitą aranżacją. Gdy w trakcie „Smooth Sailing” wreszcie zaczyna się robić interesująco (niezły wers Metha: I don’t catch cold / I catch feelings), nieprzekroczywszy magicznej bariery 3 minut, kawałek zostaje wyciszony przed jego właściwym i jednoznacznym zakończeniem – znów w myślach widzę stojących w studiu panów z wytwórni, z groźnymi minami sugestywnie wskazującymi tykające wskazówki na ich złotych zegarkach.
Niestety większość utworów nie osiąga nawet 180 sekund, przez co tych trzech świetnych raperów nie ma wystarczająco wiele przestrzeni na pokazanie swoich umiejętności i sytuacja przypomina nagrywanie „36 Chambers” – cały skład Wu-Tang Clanu nie mieścił się jednocześnie w studio – tutaj też rzadko pojawiają się w komplecie na przestrzeni jednego numeru. W takiej sytuacji nawet trafione featuringi (często goszczący u Metha Streetlife i kolega Ghosta – Trife da God) nie cieszą tak bardzo, bo wygryzają głównych bohaterów tego spektaklu.
Na szczęście „Gunshowers” należy głównie do Mefa, któremu przypada pierwsza zwrotka i refren, a kapitalny i najlepszy na płycie, funkowy „Pimpin’ Chipp” (brawo Emile!), który pasowałby jako podrasowane intro do przygód Brocka Landersa, jest w pełni wykorzystaną okazją dla Ghosta. To epicko opowiedziana historia tytułowego sutenera i jego najlepszej protegowanej. Temat związany z tą branżą zostaje podtrzymany po skicie na trzecim singlu „Wu-Massacre” („Miranda”), gdzie już w pełnym składzie cała trójka opisuje ich wspólny ideał latynoskiej kobiety (tu Method Man znów daje czadu swoim wyluzowanym, płynnym flowem). Warto wspomnieć świetne „Dangerous”, a także „Meth vs. Chef Part II”, na których Mathematics zapodaje bity przypominające nieco mniej rozpieprzone bębny „Guns Blazing (Drums of Death)” Shadowa. Na koniec zostaje jeszcze wyprodukowany przez Scram Jones’a nastrojowy „Youngstown Heist”, który pasowałby do trzech utworów z jego podkładami na „Only Built 4 Cuban Linx... Pt. II”.
Nie jest to hip-hop, który zmieni oblicze tej ziemi, i żaden utwór na „Wu-Massacre” nie dorównuje „New Wu”, jednak wciąż dostajemy solidną płytę, której twórcom do uzyskania jej pełnej wartości zabrakło po prostu czasu. Może następnym razem Method Man, Ghostface Killah i Raekwon The Chef posiedzą dłużej w studiu i wrócą do nas z DŁUGOGRAJĄCYM i dopracowanym materiałem, nad którego brzmieniem będzie pracować nieco bardziej zróżnicowana i kreatywna ekipa. Póki co, w najbliższym czasie czeka nas podobno „klasyczny” album Method Mana i podwójne LP Raekwona. Keep it real.
Komentarze
[16 kwietnia 2010]