Hot Hot Heat
Scenes One Through Thirteen
[Ohev Records; 15 kwietnia 2003]
Niemal każdy zespół muzyczny przechodzi przez pewne etapy ewolucji. Skutki takich przemian bywają różne. Z albumu na album, zdarzają się eksperymenty udane, lub zupełnie nietrafione. Czasami więc korzystniej jest zachować dopracowany już styl (tak jak chociażby Cake czy też Live), niż na siłę stosować wymyślne i egzotyczne zabiegi muzyczne. Tylko nielicznym udaje się być tak samo dobrym zmieniając maniery i charakter swojej muzyki. Niektórym natomiast, zmiany przynoszą wiele korzyści...
Dla kogoś, kto nie słyszał wcześniejszych dokonań zespołu Hot Hot Heat, a zetknął się już z "Make Up The Breakdown", kontakt z albumem "Scenes One Through Thirteen" może okazać się niemałym szokiem. Płyta ta, wydana w 2003 roku, (przez wytwórnię płytową Ohev), zawiera prace HHH sprzed wydania albumu "MUTB". Wspólnym mianownikiem łączącym obydwa te wydawnictwa jest jednak jedynie nazwa i skład zespołu, oraz kategoria muzyczna, pod jaką zmieszczą się obie płyty. Styl jest jednakże bliższy raczej natarczywemu i surowemu garage rock revival, niż "tanecznemu" indie, którego znamy z "MUTB".
Gdybym miał kota, uciekłby z pokoju już przy pierwszym kawałku. Ja wytrwale pozostałem, choć zredukowałem nieco poziom głośności (czego nie czynię zbyt często). "Keep My Name Out Of Your Mouth" - jedna z najlepszych piosenek na płycie - jest śpiewana (wrzeszczana) i grana tak, jak powinny być wyrażone tak mocne słowa. Dynamika to zbyt zwiewne pojęcie. Dynamit - to akurat pasuje w sam raz. "Haircut Economics" to ideowa kontynuacja pierwszego utworu. Głośno, z buntowniczym tekstem, który można streścić słowami "zajmij się swoimi sprawami i odwal się ode mnie". "Paco Pena" (wbrew tytułowi, utwór niewiele ma wspólnego ze znanym gitarzystą), "Circus Maximus", "Tokio Vogue" to czysta energia chaosu dźwięków.
Twarde, odważne, szalone i bezkompromisowe granie towarzyszy słuchaczom przez niemal całą płytę. Jedynie ostatnie utwory ("Tourist In Your Own Town", "You're Ruining It For Everyone") są nieco (ale naprawdę minimalnie) łagodniejsze i spokojniejsze. Lecz w porównaniu z resztą płyty, to niemal ballady. Wywołuje to ciekawy efekt - tak jakby chłopcy byli zmęczeni po półgodzinnym, ognistym koncercie, i zostawili sobie na koniec kilka nieśmiałych kawałków na złapanie oddechu.
W całym tym zamieszaniu nieskładnych, a mimo to wpadających w ucho dźwięków, rodzi się pewien problem. Oprócz kilku charakterystycznych utworów (np. "Keep My Name Out Of Your Mouth"), reszta albumu zlewa się w jeden, trudny do rozdzielenia zlepek słów i nut. Z czasem, odbiór muzyki staje się męczący (a to duży minus), i zaczynamy mieć ochotę na coś bardziej uporządkowanego. Album ten nie jest zły. Jest nieszablonową i kuszącą propozycją, którą należy jednak traktować jako pewną ciekawostkę. O ile nasi sąsiedzi nie zadecydują inaczej, na pewno często można do niej wracać. Jedno jest pewne - "Scenes One Through Thirteen" to znakomity środek na natychmiastowe wyładowanie stresu.
cHaos Hałas Hedonizm - tak rozszyfrowałbym skrót od nazwy zespołu, gdybym zapoznał się jedynie z ich nagraniami z płyty "SOTT". Ciekawi mnie, czy tylko chęć zdobycia popularności i miejsc na listach przebojów, sprawiła, iż młodzi Kanadyjczycy aż tak złagodnieli. Jeszcze bardziej ciekaw jestem, czy kiedykolwiek powrócą do wcześniejszych szaleństw... Zachęcam do zapoznania się z tym materiałem. Choćby tylko po to, aby dowiedzieć się, jak wyglądały początki jednej z obecnie najbardziej lubianych grup indie rockowych.