Jachna Buhl
Pan Jabu
[Monotype; 26 października 2009]
Dawno nie było na naszym podwórku płyty jazzowej, która odwoływałaby się tak bezpośrednio do brzmień skandynawskich. Wydaje mi się, że taką muzyczną filozofię starają się tworzyć, a może raczej redefiniować, choćby Contemporary Noise Sextet, którzy skutecznie lepią drobiny sentymentalizmu i melancholii, mieszając je – głównie na ostatniej płycie – z molekułami wytwarzanymi w drodze eksperymentów laboratoryjnych. Piszę to jednak z pewną dozą przesady, gdyż tak naprawdę autorzy „Unaffected Thought Flow” nawiązują do bardziej tradycyjnej, jazzowej formy – i raczej od tego wychodzą. Zatem jeśli już chcemy koniecznie przylepić łatkę nu-jazz, a w przypadku projektu Jachna Buhl powinno to być niejako punktem zaczepienia, to kto wie, czy Stealpot ze swoim „Indian Salon”, pomimo znaczących różnic, nie byłby w miarę sensownym odniesieniem? Panel dyskusyjny możecie uznać za otwarty.
Powoli przechodząc do meritum, trzeba zauważyć, że Wojciech Jachna i Jacek Buhl w swoim projekcie bardziej bezpośrednio odnoszą się do takich twórców jak choćby Nills Petter Molvaer. Norweg na swojej najlepszej płycie „Khmer” nie tylko grał na trąbce, ale przede wszystkim majstrował przy różnego rodzaju efektach, które nadawały całości zupełnie inny charakter. I tutaj jest podobnie, mimo że elektronika jest jednak bardziej dyskretna. Bardziej żarzy się w tle, pozwala unosić się dźwiękom, poszerza spektrum możliwości. I muzycy z tego korzystają, wręcz czerpią garściami, czego przykładem są pojawiające się abstrakcyjne szumy albo jak kto woli – plamy, dalekie jednak od dekonstrukcyjnych umiejętności Jana Jelinka, mistrza w swoim fachu.
Tych dwóch muzyków stawia rzecz jasna na minimalizm w każdej formie; jesteśmy oplatani skołtunionymi dźwiękami trąbki i miarowymi uderzeniami perkusji, która w wielu momentach stanowi kręgosłup kompozycji. Podobno te nagrania to tylko szkice, które zrodziły się z lekko nakreślonych pomysłów. Słowem, luźne impresje. Jest zatem duża szansa, że na koncertach mogą rozwinąć skrzydła w porywających, pełnokrwistych jazzowych improwizacjach. Chcę w to wierzyć, bo „Pan Jabu”, pomimo naprawdę wielu pozytywów, pozostawia lekki niedosyt.