Ocena: 8

Karol Schwarz All Stars

Rozewie

Okładka Karol Schwarz All Stars - Rozewie

[Nasiono Records; 3 października 2009]

Does humor belong in post-rock or shoegaze? To niestety zazwyczaj pytanie retoryczne. Należałoby chyba zapytać inaczej: dlaczego post-rockowcy i shoegaze’owcy zawsze muszą być tacy smutni? Czy tym wszystkim muzykom, wcielającym w życie założenia „taking drugs to make music to take drugs to”, na haju pojawiają się jedynie patetyczne psychodeliczne, rozleniwiające wizje? Chciałoby się zapytać: a gdzie hipertermia, gorączka, podniesiony poziom cukru we krwi, skurcze macicy, gęsia skórka, przyspieszony puls, nadprodukcja śliny, szczękościsk, pocenie się, rozszerzenie źrenic, bezsenność, drgawki i synestezja? gdzie absurdalna, euforyczna radość i śmiech z nie wiadomo czego? Post-rock i shoegaze – dwa być może najważniejsze zjawiska lat dziewięćdziesiątych dostarczały nam ostatnimi czasy (oprócz dosłownie kilku wartościowych pozycji) przede wszystkim nudnych, epigońskich „ścian gitarowego zgiełku”. Skąd ten kryzys? Oczywiście nie zamierzam odpowiadać teraz na to pytanie, bo to temat na długą rozprawę, ale wydaje się, że podsumowania tej dekady mogłyby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby muzycy grup takich jak Mogwai, Explosions In The Sky czy Spiritualized, zamiast konsekwentnie trwać przy monumentalnej stylistyce, zdecydowali się wpuścić do niej trochę autoironii, absurdu czy po prostu zdrowego dystansu do swoich wcześniejszych dokonań.

Stałym motywem recenzji polskich płyt jest biadolenie nad stanem rodzimego rynku muzycznego i przeciwstawianie go wspaniałemu Zachodowi. Niektórzy leczą narodowe kompleksy, świętując wydanie płyt, które pokazują, że nasza młodzież „wciąż nadąża” i potrafi bezrefleksyjnie odgrzać siódmą wodę po kisielu marki Joy Division. Co bardziej zdesperowani odczuwają narodową dumę z powodu ogromnego wkładu, jaki w światową kulturę wniosła polska myśl death czy też blackmetalowa. Tymczasem, jeśli muzyczny Zachód ma Polsce czegoś zazdrościć, to tego, co z dziedzictwem post-rockowo-shoagazowym zrobiły trójmiejskie kapele – Ścianka i główni bohaterowie tego tekstu – Karol Schwarz All Stars. Jakub Radkowski słusznie pisał kilka lat temu w recenzji „Pana Planety”: choćby w rankingach mówiono wam jakich to cudów dokonały amerykańskie czy brytyjskie zespoły, to wiedzcie, że zestawienia bez Ścianki są niepełne. Dziś można z góry zakładać, że owa niepełność charakteryzować będzie wszystkie zagraniczne podsumowania 2009 roku. No chyba, że Pitchfork albo AMG jednak zrecenzuje „Rozewie”.

Z muzyką Karol Schwarz All Stars, jak z każdą dobrą muzyką, recenzenci mają kłopot i zdążyli już ułożyć całą litanię określeń takich jak psychodelia, post-rock, space, noise, trip hop, shoegaze, które nieustannie powracają w recenzjach płyt trójmiejskiego kolektywu. Zdecydowanie się na któreś z nich, a nawet pisanie o eklektycznym charakterze twórczości Karola zawsze będzie pewnym uproszczeniem. Chcąc uchwycić to, co najbardziej dla nich charakterystyczne, trzeba by do każdej muzycznej „metki” dopiąć jej przeciwieństwo. „Rozewie” to album, który jeszcze wyraźniej niż „100 filmów” pokazuje, że Karol jest projektem owszem post-rockowym, ale i stanowi w dużej mierze zaprzeczenie tego, co ze słowem post-rock zwykło się kojarzyć, jest projektem poetyckim, ale i anty-poetyckim. Muzycy Karol Schwarz All Stars czasem wydają się być natchnionymi neo-hipisowskimi wizjonerami lub punkowymi rewolucjonistami, by po chwili przeistoczyć się w ich autoparodię.

Na „100 filmach” obok patetycznej, noisowej aranżacji wiersza-manifestu Wojaczka pojawiło się głupkowate brzdąkanie z tekstem i znowu sobota i znowu głupota. Na zeszłorocznej EP-ce „Odkąd ludzie” po melancholijnym, utrzymanym w klimacie Godspeed You! Black Emperor utworze z tekstem Haliny Poświatowskiej następował „...Ludzie się boją”, w którym na tle m.in. wesołych, sielankowych chórków Jacek „Cent” Tomczak zastanawiał się, którego raka najbardziej ma się obawiać. Jak tych gości traktować całkowicie poważnie? Nie da się, ale to właśnie jest ogromną zaletą. Karol Schwarz All Stars zdają sobie bowiem sprawę z możliwości, jakie daje wyzwalający humor (często absurdalny lub czarny). Co trzeba koniecznie zaznaczyć, nie jest to jedynie cecha tekstów, lecz niezbywalny element muzyki. Na „Rozewiu” rodzi się m.in. z niespodziewanych zestawień psychodelicznych klawiszy z jakimś przedziwnym lo-fi techno („Krasnoludki”) czy też z kontrastów pomiędzy parodystycznym śpiewo-mówieniem Szymona Albrzykowskiego, a sentymentalną, żeby nie powiedzieć „ogniskową” gitarą przepuszczoną przez shoegazeowe efekty („Ona”).

Ponieważ pojęcie „muzyka niezależna” kompletnie się zdewaluowało, szczególnie cenne są te płyty, które przypominają, co ono powinno oznaczać. I nie chodzi wcale o to, że „Rozewie” zostało nagrane podczas kilkudniowej improwizacji, że wydaje je udostępniające większość wydawnictw za darmo Nasiono Records, że muzycy poruszają się w klimatach powszechnie uznawanych za „alternatywne”. Niezależność tej płyty ma źródło w umiłowaniu twórczej wolności, w chęci intuicyjnego, spontanicznego podążania za głosem najdziwniejszych pomysłów, w tworzeniu spójnego, konsekwentnego, ale własnego klimatu, na który składają się na wpół melancholijne, a na wpół histeryczne wokalizy Brendy Lee DVD, obłędne dźwięki generatora analogowego i przesterowanych gitar. Brud Sonic Youth podrasowany obłędnym schranze, przechodzący w wersję lo-fi pink floydowskiego „Careful With That Axe, Eugene” coverowanego przez Jasona Pierce’a występującego gościnnie na płycie „Black Dice”... Tak mniej więcej można by kawałek po kawałku opisywać to, czym raczą nas autorzy „Rozewia”.

Szczególnie ważna rola w tworzeniu tego obłędnego klimatu przypadła „narratorowi”, Szymonowi Albrzykowskiemu, który czasem wydaje się bliskim krewnym Piotrka (tego z „Dni Wiatru” Ścianki). W utworze „Ona” wokalista Karol Schwarz All Stars posługuje się uroczo-naiwno-tandetnym tekstem miłosnym, który napisał w wieku 16 lat, czyli jakieś 30 lat temu, by po chwili opowiadać o tym jak biegał po łąkach na czworakach i zbierał srebrzyste krasnoludki. Żeby nagrywać takie rzeczy, trzeba mieć coś, co ponad sto lat temu Stanisław Brzozowski nazwał odwagą złego smaku. Trzeba nie bać się twórczego „psucia” relacji ze słuchaczami, trzeba chcieć postawić ich w dziwacznej, niecodziennej sytuacji, wprowadzić w stan będący czymś pomiędzy zaskoczeniem, zachwyceniem i zażenowaniem.

Jak na płytę mocno improwizowaną, która powstawała w warunkach „przypominających wywoływanie duchów” (trzy dni spędzone rok temu w domku letniskowym na odludziu) „Rozewie” jest albumem o równym, wysokim poziomie kompozycji. Jeśli miałbym na nim dokonywać jakichś zmian, ograniczyłbym się do skrócenia najsłabszych w zestawie „Trzymasz mnie & Zwierzyna” i „UFO – widziałem coś, czego ludzie nie widzą”. Najsłabszych, co nie znaczy, że słabych, po prostu zbyt długo eksploatujących jeden motyw. Ten chwilowy spadek napięcia rekompensują z nawiązką kapitalne utwory, takie jak „Submarine”, „Krasnoludki” czy będący jednym z moich prywatnych faworytów do miana utworu roku „Dolne miasto”. Numer ten, stanowiący opowieść o gdańskiej „szemranej” dzielnicy rozpoczyna się prostymi, ale od razu chwytającymi za gardło dwoma gitarowymi akordami, od których zaczyna się stopniowe budowanie napięcia. Po pierwszych niepokojących post-rockowych krokach „Dolne miasto” powoli zaczyna przeistaczać się w psychodeliczno-elektroniczny walec sunący coraz szybciej. Tę gorącą atmosferę buduje w dużej mierze świetny tekst Borysa Kossakowskiego (ponoć pierwotnie przygotowywany na płytę Towarów Zastępczych), stanowiący wyznanie wiary czy raczej niewiary jednego z mieszkańców gdańskiego półświatka.

Jeśli gdzieś tam na polskiej ziemi młodzi adepci tzw. „muzyki alternatywnej” zastanawiają się obecnie, co zrobić, by nie stanowić jedynie kalki zagranicznych rozwiązań, co zrobić, by za pomocą post-rockowej czy shoegazowej estetyki opowiedzieć coś ważnego o „tutaj i teraz”, zabrzmieć mocno, wiarygodnie, a nie jedynie popularyzować wśród ciemnego ludu dokonania Mogwai (który tak na marginesie jest już dość spopularyzowany), powinni potraktować „Rozewie” jako drogowskaz, zachętę do zaryzykowania, odważnego zerwania z nudną, irytującą manierą.

Piotr Szwed (17 listopada 2009)

Oceny

Piotr Szwed: 8/10
Piotr Wojdat: 7/10
Paweł Sajewicz: 6/10
Średnia z 6 ocen: 7,16/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Karol Schwarz
[2 stycznia 2010]
klancyk? , ja sobie wypraszam:) nie śpiewałem ani linijki na Rozewiu. Jak już to Szymona nazywaj najgorszym polskim wokalem 2009 a nie mnie. Szymon oczywiście nie umie śpiewać, ale głos ma cudowny i za to go m. innymi kochamy :)
szwed
[28 grudnia 2009]
Może i najgorszy polski wokal, ale najlepsza polska płyta - widać to się nie wyklucza. Oczywiście konwencja "Rozewia" nie musi wszystkich przekonywać, ale dla mnie wokalna chropowatość, tandetność jest odświeżającą przeciwwagą dla klimatu, który zwykle niósł ze sobą m.in. post-rock. Właśnie ten "zły" wokal jest tutaj dobry. Gdyby z "Rozewia" zdjąć wokal, zdjąć teksty, to na pewno nie byłoby 8 punktów.
Gość: klancyk?
[26 grudnia 2009]
Karol - najgorszy polski wokal 2009. SenSorry zdystansowane. 8 punktów dla czegoś takiego, świat się kończy? Nie, to tylko screenagers.
szwed
[7 grudnia 2009]
Płyta już oficjalnie udostępniona do ściągnięcia ZA DARMO:

http://nasiono.net/index.php?option=com_content&task=view&id=157&Itemid=46
Gość: michcik
[24 listopada 2009]
Piszę jeszcze raz, bo jakoś nie widzę swojego komentarza.
Do nie_pamietam: Oczywiście, że istnieje forma belong IN. Jest ona całkowicie poprawna, dlatego proszę nie siać zamętu i sprawdzać, zanim coś się napisze. A wiem o czym mówię, bo jestem studentem anglistki.
Pozdrawiam wszystkich redaktorów Screenagers - gratuluję świetnego serwisu!
szwed
[23 listopada 2009]
- pablo, Cieszę się, że recenzja i ocena Ci się podobała, nie sądzę jednak byśmy, jak twierdzisz, wyżej zawieszali poprzeczkę polskim zespołom. W ostatnich dwóch latach mieliśmy wśród 10 najlepszych płyt roku Jacaszaka i Muchy, nie ma co też na siłę robić z polski jakiegoś muzycznego hegemona i recenzować byle czego z ocenami 7-9. Naprawdę dawno nie słyszałem z polskich rzeczy czegoś tak ciekawego jak "Rozewie", a śledzę naprawdę sporo wydawnictw na bieżąco. Można więc wiedzieć, jakich to Twoich polskich faworytów zjechaliśmy lub nie opisaliśmy w ogóle?
Gość: pablo
[23 listopada 2009]
nie czytam was aż tak często żeby śledzić, który serwis co pierwszy odkrył itd nie chodzi też o to by porównywać Picza ze Screen (czyli goliata z dawidem). Po prostu bardzo często trafiałem tu na recki polskich kapel,wychwalające, że wszystko super, no i ocena 6, a po chwili jakiś prawie
diss zagranicznego wykonawcy i też 6. Tak jakbyście wyżej polskim zespołom zawieszali poprzeczkę. Dlatego recenzja Karola,(8) którego bardzo lubię mnie zaskoczyła na plus., bo jakoś nie przyzwyczajony byłem do czytania
pochlebnych rzeczy na skrinejdżers o moich polskich faworytach.
kuba a
[21 listopada 2009]
Mądry by porównał polski rynek mediów muzycznych z amerykańskim, a przede wszystkim skalę organizacji i profesjonalności największego muzycznego serwisu w internecie z ambitną zajawką kilkunastu osób w Europie Środkowej.

http://pitchfork.com/staff/

HELLO!
Gość: Kumka Olik
[21 listopada 2009]
Mądry by wyciągnął wnioski i częściej aktualizował, bo takie gadanie "no w zasadzie to my i tak byliśmy pierwsi, ale nas ubiegli" brzmi wielce komicznie.
kuba a
[20 listopada 2009]
"Piczowe hajpy"? Chodzi o Wavves czy Girls? :)

(Swoją drogą dotykamy dość ważnego problemu związanego z funkcjonowaniem serwisów muzycznych w sieci. Owszem, dla każdego prawie PFM jest punktem odniesienia, ale z drugiej strony czytelnicy wpadają czasem w krzywdzącą manierę - nie można napisać pozytywnie o płycie, "bo Pitchfork". Tymczasem prawda jest taka, że część "hajpów Pitchforka" redakcje serwisów takich jak nasz odkrywają wcześniej, na własną rękę. Tyle, że zanim zdążą przegrupować szeregi i opublikować tekst, okazuje się, że zajawka przepada, bo n razy większy Pitchfork zrobił to dwa tygodnie temu. I bądź tu mądry.)
Gość: pablo
[20 listopada 2009]
zaskoczyliście mnie tutaj, zwykle fory maja u was piczowe hajpy, a w stosunku do polskich kapel jesteście wielce krytyczni. szacun za odwagę i dobry gust:)
szwed
[19 listopada 2009]
- nie_pamiętam, dzięki. W tym początku od gramatyczności ważniejsze dla mnie było nawiązanie do tej płyty: http://en.wikipedia.org/wiki/Does_Humor_Belong_in_Music%3F_%28video%29, dlatego musiało być IN, a nie TO. Pozdro.
Gość: nie_pamietam
[18 listopada 2009]
belong TO a nie IN. ale poza tym całkiem przyjemna recenzja, pozdro!
Gość: doktoro
[17 listopada 2009]
ponownie w temacie CNC. przed chwilą znalazłem na stronie Mystic: 30 zł za mini album?
Gość: doktoro
[17 listopada 2009]
czekam z wielkim zaciekawieniem na recenzję CNC, w dwóch numerach z mejspeja słychać ciekawą zabawę z szugejzem

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także