Ocena: 7

Nathalie & The Loners

Go, Dare

Okładka Nathalie & The Loners - Go, Dare

[Ampersand Records; 2 listopada 2009]

Kilka miesięcy po długo oczekiwanej premierze debiutanckiego albumu Poznaniaków z Orchid, miłą niespodziankę sprawiła ich wokalistka, Natalia Fiedorczuk, wydając własną płytę. Spieszę donieść, że krążek Nathalie & The Loners poza charakterystyczną barwą głosu liderki Orchid i znakomitą angielszczyzną, o której wczoraj wypowiedział się Piotrek Szwed, ma raczej niewiele wspólnego z „Driving With A Hand Brake On”. Debiut poznańskiej kapeli to naturalna droga od chałupniczej, świetnie rokującej EP-ki z jedną z najlepszych polskich piosenek dekady („Moreless”, gdyby ktoś miał wątpliwości) do wydania upragnionego przez zespół i jego sympatyków albumu. Wydawnictwa już w pełni profesjonalnego i dopracowanego w każdym elemencie, które nie ma za zadanie informować nas o potencjale Poznaniaków, ale manifestować w jasny i precyzyjny sposób ich solidne, songwriterskie umiejętności. Natalii Fiedorczuk tworząc „Go, Dare”, nie powinna towarzyszyć presja jej macierzystej formacji. Projekt Nathalie & The Loners, choć istniejący całkiem długo i równolegle do Orchid, oddzielić należy grubą kreską od wszystkiego innego.

Między Nathalie & The Loners i Orchid istnieje mniej więcej taka sama relacja jak między Muchami i Drivealone – projektem jednego z członków zespołu. Akurat przywołanie w tym miejscu osoby Piotra Maciejewskiego jest jak najbardziej usprawiedliwione. Natalia Fiedorczuk namówiła bowiem do współpracy przy „Go, Dare” swojego kolegę po fachu, z którym łączy ją bliskość geograficzna oraz przynależność do tej samej wytwórni. Słuchając debiutu Natalii mam jednak wrażenie, że twórca Drivealone wywarł raczej niewielki wpływ na brzmienie całego krążka, choć wokalistka podkreśla, że Maciejewski odcisnął swoje wyraźne piętno na paru utworach, a współpraca z nim okazała się niezwykle cenna i potrzebna dla jak najlepszego efektu końcowego. „Go, Dare” można precyzyjnie zdefiniować pojęciem „muzyki autorskiej”, stąd też być może ciężko odczuć ingerencję w zawartość krążka kogoś innego niż sama wokalistka. Pamiętam intymny, ekstremalnie kameralny występ Nathalie & The Loners przed koncertem szwedzkiego Immanu El. Najmilej wspominam te kompozycje, które raczej niewiele się zmieniły na płycie i ciągle uderzają niesamowitą delikatnością i kobiecym wyczuciem, jak prześliczne „Poster Guy”.

„Go, Dare” prezentuje dwa oblicza Natalii Fiedorczuk. W pierwszym wokalistka jest typową singer/songwriterką na zachodnią modłę, stając się drugą po Julii Marcell doskonale wykorzystującą swoje umiejętności kompozytorskie i wokalne rodzimą pieśniarką, która z powodzeniem mogłaby konkurować z zagranicznymi koleżankami. Chcąc, nie chcąc, Nathalie & The Loners odwołuje się do „klasyki kobiecego śpiewania”, tej starszej, jak i zdecydowanie współczesnej, ale podobnie jak w przypadku Marcell, tutaj także nie ma mowy o kalkowaniu kogokolwiek. Utwory oparte w dużej mierze na dźwiękach tylko jednego instrumentu, gitary lub klawiszy, uwodzą dyskretnym nastrojem, wprowadzają słuchacza w intymny świat liryzmu Nathalie & The Loners. Wspomnianemu już „Poster Guy”, a dalej także ciepłemu „Dancing” i niepokojącemu „Sheet Music” (Tori Amos w minimalistycznym wydaniu) nie można praktycznie nic zarzucić. Fiedorczuk w tradycyjnym, singer/songwriterskim wydaniu wypada dostojnie i przekonująco niemal w każdej swojej kompozycji.

Drugą stronę płyty Nathalie & The Loners poniekąd zapowiada już nieco psychodeliczny opener krążka i choć ten wątek powtórzy się jeszcze w „Mouths Cradle”, „Go, Dare” zaskakuje w końcówce czymś zupełnie innym. „Vod”, „Sunday” i przede wszystkim fantastyczne „It Is So” pokazują Natalię Fiedorczuk jako błyskotliwą interpretatorkę dream-popowej elektroniki bardziej spod znaku Apparata niż starszych klasyków gatunku. Zwiewne, nieinwazyjne, a jednocześnie naprawdę chwytliwe bity – czy ktoś się w ogóle spodziewał, że na „Go, Dare” usłyszy coś takiego? Jedyną rzeczą, do której można się przyczepić na płycie jest jej różnorodność, bo poszczególne piosenki spaja ze sobą jedynie wokal. Pomysły z debiutu Fiedorczuk można by spokojnie wykorzystać na co najmniej dwóch osobnych płytach, choć przesyt „Go, Dare” nie męczy jakoś strasznie, jeśli w ogóle. Obcowanie z wrażliwością Nathalie & The Loners jest na pewno jednym z fajniejszych momentów tego roku.

Kasia Wolanin (12 listopada 2009)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Bartosz Iwanski: 6/10
Średnia z 3 ocen: 6,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także