Ocena: 7

Hati

Ka

Okładka Hati - Ka

[Eter; marzec 2009]

Długo kazałem czekać nowej płycie Hati na swoją uwagę i ubolewam nad tym faktem, bo „Ka” jest warte każdej poświęconej jej minuty. Po przygodzie z elektroniką na zeszłorocznym albumie „Die Mechanik, Die!” toruńska grupa wraca do tradycyjnej dla siebie formuły nagrań „na żywo w studiu”, czyli bez overdubbingu i z wykorzystaniem jedynie akustycznych instrumentów. Muzyka tylko na tym zyskuje, bo obecność syntetycznych dźwięków łagodząc surowość brzmienia industrialnego instrumentarium zubożała siłę wyrazu nagrań. Nowy album oprócz powrotu do starych, sprawdzonych metod przynosi kilka nowych elementów, o których przyjdzie jeszcze wspomnieć, natomiast do największych zmian doszło ostatnimi czasy w składzie zespołu. Już w 2006 roku Rafała Iwańskiego i Dariusza Wojtasia wspomagał na koncertach Rafał Kołacki i wkrótce stał się pełnoprawnym członkiem grupy. Ten drugi zrezygnował jednak w połowie następnego roku i Hati znów stało się duetem wspomaganym jednak od wiosny 2008 roku przez Dariusza Brzostka, który wziął również udział w nagraniu większości utworów zawartych na „Ka”.

Nowy człowiek w Hati jest odpowiedzialny za brzmienie dotąd w ich twórczości nieobecne. Harmonium wykorzystywane jest do tworzenia w kilku utworach („Wnijdź”, „Moondrone”, „Lullaby for Somnambulist”) organicznych dronów stanowiących oś, wokół której narasta tkanka sonorystycznych eksperymentów. Tych jest na płycie niemało, a są fragmenty składające się tylko i wyłącznie z zabaw brzmieniem. Utwór tytułowy rozpoczyna seria głuchych świstów blachy lub piły, które przeradzają się w metaliczny deszcz. W „Industrial Regime” dominuje natomiast hałas rozrzucanych łańcuchów. Aleph z kolei to powrót do wykorzystania aerofonów (piękne słowo, nieprawdaż?), od których roiło się zwłaszcza na „Genius Loci”. To jednak tylko przysłowiowy wierzchołek lodowej góry, bo album oferuje prawdziwe bogactwo brzmień: w nagraniu wykorzystano kilkadziesiąt różnych ‘instrumentów’ i odbija się to bardzo pozytywnie na percepcji wydarzeń na płycie. Na poprzednich wydawnictwach nagrania bywały czasami dość jednostajne i jednorodne brzmieniowo, natomiast tutaj nawet abstrakcyjne, nieposiadające struktury narracyjnej utwory są niezwykle angażujące dzięki ilości zawartych weń detali.

Nie zmienia to jednak faktu, iż niezmiennie w stosunku do twórczości Hati tuż obok hasła „industrial” pojawia się „minimalizm”. Choć jego źródła we współczesnej muzyce biją z innej części świata (polecam artykuł na ten temat w ostatnim numerze „Glissanda”), to w ich przypadku stanowi on bezpośrednie odwołanie do tradycji i wierzeń dalekiego wschodu. Sygnalizują to zarówno dłonie na okładce złożone w medytacyjnym geście, jak i tytuły (Bön to prebuddyjska tradycja religijna). Przede wszystkim jednak decyduje o tym transowa aura, obecna w ich nagraniach właściwie od zawsze. „Ka” jest w tym względzie jednak małym przełomem, gdyż po raz pierwszy w utworach naprawdę istotną rolę odgrywa rytm. W „Bön Gongs and Bowls” pętla rytmiczna jest niepokojąca i namiętnie powolna, ale już w „Moondrone”, a przede wszystkim w „Trans Muzik” rozwijane przez długie minuty motywy stają się coraz bardziej energiczne i wraz ze zbliżaniem się do punktu wrzenia coraz ciężej jest usiedzieć spokojnie.

Niezależnie od tego czy utwory przyjmują postać hipnotycznie tanecznego rytmu czy wymagających dużego skupienia form eksploracji industrialnych brzmień mamy tu do czynienia z zapisem swoistego rytuału podszytego pobudkami wewnętrznego rozwoju, ale jednocześnie niezwykle wartościowego muzycznie. Stąd medytowanie nad „Ka” jest więcej niż wskazane, tym bardziej, że jest to z pewnością jedna z najlepszych tegorocznych polskich płyt.

Mateusz Krawczyk (29 października 2009)

Oceny

Mateusz Krawczyk: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także