Miike Snow
Miike Snow
[Downtown; 9 czerwca 2009]
Za jednoosobowym, na pierwszy rzut oka, szyldem kryje się tak naprawdę trójka muzyków (dwójka Szwedów i Amerykanin), którzy choć rekrutują się z przeciwnych stron muzycznej barykady (oni – Bloodshy & Avant – wzięci producenci gwiazd z czołówki radiowego popu, on – lider Fires Of Rome), to dogadują się doskonale, a ich wspólny, debiutancki album brzmi jakby grali od lat w tej samej lidze!
„Miike Snow” to zestaw co najmniej dobrych, a momentami naprawdę świetnych piosenek odważnie łączących organiczny pop The Bird And The Bee („Song For No One”) z ciągotami do przyjemnej elektroniki w duchu The Whitest Boy Alive („Animal”) i tanecznego funku The National Bank (pulsujące nerwowo „Black & Blue” to tegoroczne „Home”!). Z uwagi na boiskowe obycie dwóch trzecich składu, mnogość motywów rozgrywających się w tle nie powinna dziwić, ale już dawno nie trafiłem na płytę, która by wygrywała każdą sekundę z takim pietyzmem – tu lekki pogłos, tam niepokojący szum, niespodziewana pauza, przełamanie glitchem (godne samych Junior Boys wstawki w „Black & Blue”), nakładkowe wokale, jego dziwne podbicia i rozmycia (refren w „Silvia”). Taką właśnie płytę mogli nagrać Passion Pit (posłuchajcie „Cult Logic”), gdyby nie dali się wyżymać goniącemu za hypem – i wyimaginowanym ogromem zielonych – labelowi.
Jednakowoż, trzeba wytknąć tekstowe mielizny – dziwnie absurdalne metafory („A Horse Is Not A Home”, serio?), nagromadzenie neurotycznych fobii („In Search Of”) – ale to płyta w przeważającej części szczera, lekko (uwzględniając szwedzkie korzenie) zdystansowana, często i gęsto autoironiczna („pochwała” zwierzęcego instynktu w „Animal”, słodko-gorzka ballada „Faker”). Nie będę więc rozmywał raczej przyjemnego i satysfakcjonującego końcowego wrażenia, licząc, że następnym albumem Miike powalczy o ekstraklasę!
Komentarze
[20 października 2009]
[20 października 2009]