Air
Love 2
[Virgin; 5 października 2009]
Niezgodność krytyków między sobą dowodzi zgodności artysty z samym sobą – pisał w przedmowie do „Portretu Doriana Graya” Oscar Wilde. Posiłkując się tym zdaniem, trudno nie odnieść wrażenia, że panowie Nicolas Godin i Jean-Benoît Dunckel z Air cieszą się doskonałym samopoczuciem, a ich ostatnie albumy nie były ani przysłowiowym skokiem na kasę, ani rozpaczliwymi, mniej lub bardziej udanymi próbami utrzymania wyjątkowego statusu w muzyce elektronicznej, a raczej w pełni świadomą realizacją jasno określonych artystycznych wizji i ambicji. Wystarczy tylko spojrzeć na recepcję „Pocket Symphony”, prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjnej płyty Francuzów, która wahała się od ocen (umiarkowanie) entuzjastycznych po nadspodziewanie chłodne czy wręcz miażdżące. Historia lubi zataczać koło: penetrując internet i prasę w poszukiwaniu informacji o „Love 2”, znów można skonstatować, że w wypadku Air ilu słuchaczy, tyle opinii.
Napisałem już jakiś czas temu na forum redakcyjnym, że nie zamierzam absolutnie krzywdzić tej płyty. Mimo że duet Godin & Dunckel ma nam do zaproponowania niewiele nowego i garściami czerpie z patentów skutecznie wcielanych w życie już od blisko piętnastu lat, obcowanie z intymną, sypialnianą atmosferą ich muzyki może być ciągle czynnością ekscytującą. Na „Love 2” jest wszystko, za co cenione były poprzednie albumy Francuzów: czyste, wypolerowane brzmienie (to pierwsza ich płyta wyprodukowana w „domowym” studiu Atlas) i wyrafinowane, urzekające kolejny raz przebogatą i zróżnicowaną instrumentacją popowe melodie. Odnoszę też wrażenie, że nie ma na „Love 2”, w wypadku dyskografii Air po raz pierwszy od dawna, wyraźnych nizin; „zwyczajnie udana” całość stanowi raczej tło dla kilku znakomitych highlightów. Takim jest, by nie pozostawać gołosłownym, choćby postkraftwerkowe, synthpopowe „Missing The Light Of The Day”, czarujące nieregularnym tempem arpeggia. W „Be A Bee” dingerowska perkusja spotyka się z gitarowym motywem rodem ze spaghetti westernów, a „Night Hunter”, obfitujący w „gwiezdne” efekty najdobitniej na płycie zdradza inspiracje Bernardem Fevre, jednym z ojców francuskiej muzyki elektronicznej. Wszystkie kompozycje, tradycyjnie już ocierające się o kicz, zdają się z właściwą Air gracją kokietować odbiorcę, jak choćby „So Light Is Her Footfall”. Przy okazji, w tytule tej piosenki powraca dość nieoczekiwanie motyw Wilde'a.
Mam świadomość, że pewnie z płyty na płytę coraz mniej osób interesuje się poczynaniami francuskich weteranów. Niekoniecznie u nas (stawiam, że grudniowy koncert wyprzeda się do ostatniego miejsca), w kraju rozmiłowanym we wszelkiej maści chilloutach równie mocno jak w dźwiękach depresyjnych, ale w dobie wyrastających jak grzyby po deszczu efemerycznych (pod)gatunków i anonimowych zespołów, za którymi coraz trudniej nadążyć, „Love 2” jawi się jako pozycja obarczona najwyższym stopniem ryzyka niedocenienia. Z perspektywy czasu daleki jestem od jednoznacznego deprecjonowania „Pocket Symphony”, a docenienie wartości tamtej płyty oznaczałoby, że Air pozostają jednym z nielicznych współczesnych zespołów, potrafiącym od wielu lat uniknąć albumowej kompromitacji. Tym niemniej marzę po cichu o jakiejś niezwykle przyjemnej niespodziance ze strony wersalskiego duetu. Może jakaś zakrojona na szeroką skalę kooperacja z innymi artystami (wszak takie „Heaven's Light” aż prosi się o wejście wokalu Leslie Feist) lub – zważywszy na konsekwentnie *filmowy* klimat muzyki Air – jakiś nowy soundtrack? Jakkolwiek nie potoczyłyby się losy Nicolasa Godina i Jean-Benoîta Dunckela, zawsze będę patrzył na nich przychylnym okiem. W końcu to goście od „Moon Safari”.
Komentarze
[7 października 2010]
[13 listopada 2009]
[16 października 2009]
[15 października 2009]
[15 października 2009]
[14 października 2009]
[14 października 2009]
[13 października 2009]
a tak na poważnie na tej płycie jest tylko jeden wart zauważenia kawałek: Sing Sang Sung