Ocena: 7

Clark

Totems Flare

Okładka Clark - Totems Flare

[Warp Records; 21 lipca 2009]

Poprzedni album Chrisa Clarka „Turning Dragon” miał być zapewne efektownym, rave'owym, tanecznym wejściem smoka. Skończyło się jednak na dość monotonnej techno-nawalance, opartej na znanych chwytach mistrzów lat dziewięćdziesiątych (Aphex Twin, Squarerpusher, Mouse on Mars...), którymi trudno dziś powalić kogokolwiek na łopatki. Poturbowany Clark jednak wstał otrzepał się, nie wrócił pokornie do konceptualnej estetyki „Body Riddle”, tylko postanowił wyciągnąć wnioski z porażki i spróbować jeszcze raz dumnie wkroczyć ze swoją propozycją na alternatywny parkiet. Wrócił mądrzejszy, dojrzalszy, śpiewający (na „Totems Flare” po raz pierwszy możemy usłyszeć głos Brytyjczyka) i wielce prawdopodobne, że nagrał swoją najlepszą płytę

W tym miejscu należy jednak uprzedzić wszystkich, który z niecierpliwością wyczekują albumów-kamieni milowych w rozwoju elektroniki - Chris Clark wciąż pozostaje tylko i aż świetnym rzemieślnikiem. Wszystkie środki, którymi operuje autor „Body Riddle” nowatorskie przestały być w poprzednim dziesięcioleciu. Nie zmienia to jednak faktu, że po nagraniu „Totems Flare” wszystkich mądrali, którzy wytykają mu wtórność i brak „lęku przed wpływem” Aphexa Twina, Clark może dumnie potraktować pogardliwym tekstem: „kompozycja, głupcze”. Kompozytorsko najnowszy materiał Brytyjczyka naćkany jest bowiem efektownymi hookami, które zapadają w pamięć po pierwszym przesłuchaniu, a nie nudzą się po dwudziestym. Otwierający zestaw „Outside Plume” zaczyna się jak jeden z rozmytych, niepokojonych fragmentów „Body Riddle”, by chwili zmienić się w soczysty, bezpretensjonalny, porywający do tańca electro-funk. „Growls Garden” czy „Rainbow Voodoo”, które można określić jako skrzyżowanie Mouse on Mars z UNKLE, od razu zwracają na siebie uwagę świetnym tempem i przebojowymi melodiami (biję się w pierś za nieopisanie tych numerów w rubryce „Miesiąc w singlach”). Najnowszy album Clarka nie tylko jednak energetycznymi przebojami stoi. Możliwe, że najlepsze w całym zestawie są ocierające się o ambient, spokojniejsze numery, zbliżone do stylu Boards Of Canada („Suns Of Temper” czy „Talis”). Co najważniejsze, ani przez moment nie doświadczamy tutaj irytującego uczucia obcowania z propozycją naszkicowaną, nie do końca przemyślaną, które narzucało się podczas słuchania „Turning Dragon”. Właściwie każda kompozycja z „Totems Flare” to świetnie wyreżyserowany spektakl, który przykuwa uwagę od pierwszych sekund i utrzymuje ją do samego końca.

Piotr Szwed (7 października 2009)

Oceny

Piotr Szwed: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Średnia z 3 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
szwed
[9 października 2009]
tele morele - ten pierwszy akapit o Turning Dragon jest absolutnie subiektywny. Nie chciałem tam zawrzeć światowej historii recepcji tego albumu, to własną opinię. Ale wystarczy rzucić okiem na recenzję Maćka Maćkowskiego by przekonać się, że nie jestem jakimś samotnym kosmitą, uważając "Entering Dragon" za przeciętną płytę.
Gość: joołę
[7 października 2009]
jak dla mnie to "Turning Dragon" lepsze - więcej radości daje ze słuchania. "Totems Flare" ma świetne momenty, ale miejscami nudne jest...
Gość: tele morele
[7 października 2009]
Co to za herezje znowu, "Turning Dragon" nie dość że dobry album, to jeszcze bardziej doceniony przez krytykę niźli "Totems Flare". :> Porażka to zdecydowanie zbyt mocne słowo.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także