Ocena: 7

Yo La Tengo

Popular Songs

Okładka Yo La Tengo - Popular Songs

[Matador; 8 września 2009]

Yo La Tengo od zawsze walczyli na wielu muzycznych frontach, imponowali artystyczną erudycją, a zarazem nigdy nie uciekali od swoich głównych cech. Dokonywali jedynie chwilowej zmiany ubarwienia, bo przeobrażanie się następowało w ramach danej płyty, a nie linearnie na przestrzeni lat. Przy odrobinie szczęścia mogliby być częściej i bardziej zdecydowanie przytaczani, jako wzór do naśladowania dla innych zespołów, zaliczanych do nurtu gitarowej alternatywy. A tak są po prostu wśród tych wielu cenionych. To się pewnie zresztą nie zmieni, a powodów takiego stanu rzeczy jest co najmniej kilka. Na pewno są zbyt mało radykalni w eksperymentach i często mili dla ucha, stąd znaczne grono muzycznych freaków ma prawo kręcić nosem na dźwięk ich nazwy. Także hordy zwolenników melodii i tzw. piosenkowych form mogą nie nadążać za ich wyrafinowanymi pomysłami oraz ciągłą żonglerką nastrojów. Aby nie tylko docenić, a może wręcz przywiązać się na dłużej do „Popular Songs”, należy wypisać się z jakiegokolwiek klubu i przystąpić do sekcji Yo La Tengo, której specyfika sprawia, że jest jedyną w swoim rodzaju.

Trzeba pamiętać, że w tym roku trio z Hoboken objawiło się nam już w postaci swojego alter ego – Condo Fucks. Dla niepoznaki Ira, Georgia i James ukryli się pod powłoką artystycznych pseudonimów. Zestaw nagrań, jaki pojawił się na „Fuckbook” (czyżby parafraza „Fakebook” z ich dyskografii?), to kompozycje niedbałe, zgrzytliwe, brzmiące jakby zostały zagrane na totalnym luzie, w zapyziałej, totalnie zdewastowanej i przesiąkniętej stęchlizną kanciapie, gdzie dopływ świeżego powietrza jest mocno ograniczony. Do tego pojawiają się skojarzenia z garażowym rockiem z lat 60. i już wiemy, że mamy do czynienia z żartobliwym cofnięciem się w czasie. „Popular Songs”, nagrane już jako Yo La Tengo, jest właściwym następcą długogrającego albumu sprzed trzech lat. Różnorodność, nieśmiałe i delikatne melodie, melancholijne, snujące się kompozycje oraz pochody gitarowych sprzężeń i jazgotu – to wszystko (w różnych konfiguracjach) znajdziecie na najnowszej płycie Amerykanów.

Zaczynają od „Here To Fall”, które wyłania się z rozedrganych, psychodelicznych dźwięków. Potem dochodzi melodia, ubrana w dostojne smyki, przez co klimat kompozycji przypomina nieco The Flaming Lips z okresu „Yoshimi Battles The Pink Robots”. Wokal Kaplana rozwiewa jednak te przypuszczenia, a z czasem tropy prowadzą nas w inną stronę. Wachlarz inspiracji się rozwija, odwiedzamy różne, często skrajne zakątki ich twórczości, czyli obcujemy z tym, co jest już dobrze znane. Ale niezależnie od tego, płytę można podzielić na dwie części. Pierwsza to zbiór piosenek, prawdziwa skarbnica harmonijnych dźwięków, układających się w prawdziwy bukiet beztroskich melodii („If It’s True”), które niekiedy zdradzają duży potencjał singlowy, czego najlepszym przykładem jest „Avalon Or Someone Very Similar”. Obok typowych, ale świeżych i pachnących latem fragmentów, pojawiają się również melancholijne, folkowe ballady (np. kameralne „I’m On My Way” czy niezwykle urokliwe „When It’s Dark”), które przywodzą na myśl zawartość najbardziej nastrojowego w dyskografii Yo La Tengo „And Then Nothing Turned Itself Inside-Out”. Pierwszą część płyty zamyka „More Stars Than There Are In Heaven” – długa, narastająca i poprzecinana kosmicznymi dźwiękami ballada, która aspiruje do miana centralnego, najlepszego momentu “Popular Songs”. Dla wielu na tym mogłaby się skończyć płyta i nie byłoby problemów z odbiorem całości, ale Yo La Tengo dorzucają jeszcze dwa utwory, które przy pierwszym przesłuchaniu wydają się pasować do reszty jak pięść do nosa. To na pewno może być przyczynek do stawiania zarzutów i składania zażaleń, ale w żadnej mierze nie będą one słusznym posunięciem. Nośność ustępuje eksperymentowi, przez co względna jednorodność zostaje nagle złamana. Na pierwszy ogień idzie „The Fireside”, ponad dziesięciominutowy, akustyczny trans, który mógłby spełniać funkcję ilustracyjną do filmów drogi. Z lekkiego, choć bardzo przyjemnego otępienia, budzi zamykające „And The Glitter Is Gone”. Świetny, choć trochę przydługawy atak sprzężeń, hałasu i przedziwnych pogłosów przypomina, że Yo La Tengo to zespół, który potrafi wywołać prawdziwy, muzyczny huragan, który zapowiada całkowite spustoszenie. I ten wybuch dopełnia dzieła zniszczenia.

Jeśli spojrzeć nieco wstecz, to widać, że „I Am Not Afraid Of You And I Will Beat Your Ass” było znakomitym podsumowaniem dotychczasowej kariery zespołu i skondensowanym muzycznym dokumentem. „Popular Songs” to utrzymanie wysokiej formy, gdzie wszystko jest bardziej intensywne. Melodie są bardziej wyraźne i górują nad całością, a formy eksperymentalne, choć pojawiają się tylko na końcu, to wydają się bardziej złożone. Jaką taktykę przyjmą Yo La Tengo w ramach festiwalu Ars Cameralis? Nie miałbym nic przeciwko, gdyby obie koncepcje z ostatnich płyt zawarły ze sobą pakt o nieagresji na listopadowym koncercie w Katowicach, który zbliża się dużymi krokami.

Piotr Wojdat (18 września 2009)

Oceny

Piotr Wojdat: 7/10
Łukasz Błaszczyk: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Średnia z 4 ocen: 6,25/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: ?
[21 września 2009]
A wydawało mi się, że oprócz tego, że kluczowe i dobre, jest również retoryczne ;)
Anselmo
[19 września 2009]
Dobre pytanie (oprócz tego, że kluczowe). Nie jestem die hardem Yo La Tengo. Nie aż tak.
Gość: kluczowe pytanie
[19 września 2009]
p. Piotr Wojdat jest die hardem YTG?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także