Ocena: 5

Amazing Baby

Rewild

Okładka Amazing Baby - Rewild

[Shangri-La; 22 czerwca 2009]

„Rewild” mam już chyba od dwóch miesięcy, ale jakoś do tej pory nie potrafiłem zebrać się do odsłuchu. Z ich zeszłoroczną EP-ką nie miałem podobnego problemu – zakochany w „Pump Yr Breaks” pożarłem „Infinite Fucking Cross” pięć sekund po zassaniu jej z oficjalnej strony Amazing Baby, czerpiąc z konsumpcji perwersyjną frajdę. Perwersję syciła drętwa hard-rockowa/pudel-metalowa stylizacja, czyli estetyka, której absolutnie nie cierpię i która stanowiła opakowanie dla ich fajowego popu – źródła czystej frajdy. Fajnie było obserwować, jak zespół, który już na starcie próbuje popełnić artystyczne samobójstwo, jakimś cudem wypracowuje na gruncie chybionych – zdawałoby się – decyzji własny, oryginalny styl albo przynajmniej jego zalążek. Cokolwiek to było, wystarczyło, bym z lekkimi obawami, ale i nadzieją wyglądał debiutu. Nadzieja, ochota, wola i wszelkie inne ciepłe uczucia, którymi z góry obdarzyłem „Rewild”, wyparowały, gdy pojawił się zwiastun debiutu, „Bayonets”. Zły gust zastukał do drzwi, by upomnieć się o swoje.

„Bayonets”, „Smoke Bros”, „Kankra” i „Deerripper” sprawiają wrażenie, jakby Amazing Baby byli tak zaabsorbowani przymierzaniem kostiumów po Led Zeppelin, Guns n’ Roses, T-Rex i – by proxy – MGMT, że w gorączce bitewnej zapomnieli zatroszczyć się o scenariusz do swojego przedstawienia. Cztery beztreściowe kawałki idą do kosza, trzy – wywleczone z EP-ki – przypominają, dlaczego kiedyś lubiliśmy Amazing Baby, a pozostałe cztery plasują się gdzieś pomiędzy – „Invisible Place” udaje Pink Floyd i nawet jeśli trudno jest się nabrać na rozpasane, watersowskie aranże zwrotek, to nikomu nie dzieje się krzywda, a w dzikiej gęstwinie „Old Tricks In Hell” można sobie poszperać w poszukiwaniu Pandy. No i tyle w temacie.

Pisząc ten tekst, mam wrażenie, jakbym baaaardzo się powtarzał, jakbym już takich recek napisał milion, ale tu chodzi raczej o to, że mógłbym w bardzo podobnym tonie wypowiedzieć się o kilkunastu, kilkudziesięciu tegorocznych i zeszłorocznych wydawnictwach, na które z jakiegoś względu zwróciłem uwagę i które z „Rewild” mają jedną wspólną cechę – są bez znaczenia. Myślę, że z czasem będzie mi się coraz bardziej odechciewało tego typu sezonowych zajawek, a to z kolei grozi, że skończę jak Robert Leszczyński – wieszcząc koniec rocka, bo U2, Metallica, Rolling Stones i Pink Floyd nie wydają już dobrych albumów. I tak źle i tak niedobrze. Aha, taka dygresja: swego czasu „Rewild” – może powodowani kumpelską kurtuazją – hajpowali Tigercity, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nasi serwisowi ulubieńcy mają autentycznie zły gust. Liczyłem się z tym już od momentu premiery zajebistego przecież „Fake Gold”, gdy dość gwałtownie skręcili w stronę „Eye Of The Tiger”. Czas pokaże, w jaki sposób te gusta rzutują na „Ancient Lover”, które może kiedyś w końcu łaskawie wypuszczą.

Łukasz Błaszczyk (10 września 2009)

Oceny

Łukasz Błaszczyk: 5/10
Średnia z 1 oceny: 5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
błaszczyk
[10 września 2009]
Oj tam, stream się nie liczy.
Gość: zanim wypuszczą
[10 września 2009]
http://www.urchicago.com/tigercitylp1
Gość: gregor
[10 września 2009]
zrecenzujcie nową płytę Eels - Hombre Lobo. Jak na razie dla mnie pierwsza trójka roku. polecam

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także