YACHT
See Mystery Lights
[DFA; 28 lipca 2009]
Amerykanie mają tę cudowną cechę, że lansują swoich jak nikt inny w żadnym zakątku globu. A już w szczególności przeciwny biegun zajmujemy my, tu w Polsce: żadnej taryfy ulgowej dla naszych, z dystansem, a dla pewności jeszcze trochę dokuczymy, by uniknąć podejrzeń o kumoterstwo, w najlepszym wypadku – solidarnie przemilczymy sprawę. A więc takie dylematy amerykańskich głów nie zaprzątają i gdy wychodzi płyta z DFA, to mamy jak w banku, że usłyszy o niej cały muzyczny świat.
DFA to w ogóle ciekawa wytwórnia w kontekście ewolucji recepcji muzyki, rozwoju internetowych serwisów muzycznych i szerzej – profilu współczesnego melomana. Powstanie DFA w 2001 roku zbiegło się z ekspansją Pitchforka w kierunku, w którym znamy go obecnie, i te dwa twory żyć muszą w idealnej symbiozie. Oba są bowiem ucieleśnieniem XXI-wiecznej hipsterki, diabolicznej erudycji czy wręcz nowego nerdostwa. Jedno odpowiada na zapotrzebowanie drugiego; i na odwrót. Z tego typu środowiska wyrasta właśnie Jona Bechtolt, mózg operacji Yacht.
Borys Dejnarowicz w krótkiej recenzji „Bromst” Dana Deacona napisał o pewnym zestawie obowiązkowych chwytów, które w danym sezonie pomogą zyskać uznanie w okołopitchforkowskich kręgach. Otóż jeśli chłodna kalkulacja Deacona pokazała – w moim mniemaniu – jak błyskotliwie wykorzystać te chwilowe zajawki, o tyle propozycja Yacht jest już raczej nieudaną próbą, mimo iż strategia tam, gdzie trzeba, przyniosła dobre recenzje. Bechtolt jest obeznanym gościem, który co raz sypie z rękawa serią muzycznych cytatów, tworząc kolaż zasadniczo zakotwiczony w formule wypracowanej przez LCD Soundsystem, wzbogacony o modne zabiegi. Kluczowym problemem albumu jest jednak brak spójności, to raczej zestaw przypadkowych numerów, których jedynym lepiszczem staje się zagadnienie: ile epigoństwa w epigoństwie. Mamy tu bowiem i motoryczne bity, i egzotyczne zaśpiewy w openerze, zabawę auto-tune’em, ciche aluzje do newpopowej rewolucji w duchu Altered Images, i w końcu doniosłe pytanie: where were u in ’92? w niby-epickim „It’s Boring / You Can Live Anywhere You Want”, w które wpleciono klawisze błyskawicznie kojarzone z tanecznym zrywem początku lat. 90.
Szkopuł w tym, że to wszystko jest straszliwie bez polotu. Z jednym wyjątkiem – kapitalnym, niezobowiązującym singlem „Psychic City”, niesionym zabawnym tekstem, a muzycznie wpisującym się w konwencję letniego, nieco psychodelicznego jamu „Genius Of Love” Tom Tom Club. Ciekawe, co przyniosą kolejni debiutanci w DFA – zespół Free Energy ze swoją nawiązującą do Thin Lizzy estetyką tak daleką od tego, co dotychczas utożsamialiśmy z labelem Goldsworthy’ego i Murphy’ego.
Komentarze
[24 sierpnia 2009]
[22 sierpnia 2009]
[22 sierpnia 2009]
[22 sierpnia 2009]
[20 sierpnia 2009]