Lindstrøm & Prins Thomas
II
[Eskimo; 26 maja 2009]
Zeszłoroczne, przemyślane kompozycyjnie „Where You Go I Go Too” Lindstrøma przeszło jakby bez echa. W dobie natłoku dźwiękowych treści winić za ten stan rzeczy można powracającą do łask singlową formułę, jak i zwykły brak czasu na wsłuchiwanie się w kilkunastominutowe utwory. Druga płyta duetu Lindstrøm & Prins Thomas jest jakby fuzją dotychczasowych nagrań tego drugiego upłynnianych dla balearycznego potentata Eskimo Records i stylu komponowania wypracowanego właśnie na „Where You Go I Go Too” – opus magnum Lindstrøma (płycie, którą Prins Thomas miał zresztą możliwość reedytować – szukajcie „Where You Go I Go Too” z bonusowym CD). Rezygnacja z mechanizmów muzyki tanecznej na rzecz wielobarwnego instrumentarium, splot gatunkowy krautrocka: Neu!, The Cosmic Jokers, elektroniki drugiej połowy lat 70.: Klausa Schulze, Automat, JMJ, Space, Kebekelektrik oraz punktowych melodyjnych zagrywek a la Spartakus And The Sun Beneath The Sea, okazał się zabiegiem przeobrażającym space disco w pulsujący zwierzyniec dźwięków niemodyfikowanych genetycznie; niestety miejscami aspirujący do bycia soundtrackiem filmu dokumentującego trudy egzystencji żuczka gnojnika z Krystyną Czubówną na wokalu.
Mocarny „Rothaus” wydaje się być najbardziej przemyślaną kompozycją. Nieprzewidywalne brzmienia gitary elektrycznej podpierają się wzajemnie na tle nerwowego syntezatora, eskalują napięcie z jednoczesnym dawkowaniem popytu na jego rozładowanie. Podobny zabieg ma jeszcze miejsce w „Rett Pa”, tyle że owe narosty ciśnienia budowane są za pomocą jęczących podjazdów syntezatora no i płynnego fakturzenia perkusji. Szkieletem każdej kompozycji są żywe perkusjonalia: typowe membranofony dopełniane wielobarwnym brzmieniem drewnianych idiofonów. Żadnego programowania. Słucha się tego świetnie, ale do czasu.
Jeżeli znajdują się na tej płycie jakiekolwiek eksperymenty na styku brzmienia i kompozycji, to odczytamy je jako spłaszczone zabawy motoryką wypracowaną przez Klausa Dingera łączoną z melodyjnością „Evolution” Morodera czy elektronicznymi pasażami Schulzego (wstęp do „Skal Ve Prove Naa”). Wszystko to wydaje się być podyktowane potrzebą wzbogacenia, w większości słonecznych acz opasłych, kompozycji skatalogowanych jako space disco, gatunku zapoczątkowanego przez Didiera Marouaniego w 1977 r. w ramach projektu Space – gatunku w zamyśle bardzo prostego. Nikt tu nie dłubie przy dźwiękach, jak to mieli w zwyczaju The Cosmic Jokers, chodzi raczej o popowość bliską tej przemycanej w utworach Jarre’a, no i oczywiście wszechobecny disco groove. Dobrze zapowiadający się półmetek „Skal Ve Prove Naa” nie wytrzymuje ponad 9-minutowej próby, brakuje motywów zdolnych przyciągać uwagę; dalej całą tę kosmiczną eskapadę zaczyna zasysać czarna dziura nudy, a wcześniej zasygnalizowane pomysły – stygną. 75 minut instrumentalnego ciągu (utwory zgrabnie w siebie przechodzą) to lekkie samobójstwo.
Konkludując: jest to jedna z ciekawszych propozycji nowoczesnego disco, niestety niezdolna do konkurowania w kategorii singli ze względu na rozmiary czasowe, pewną zasobność kosmicznego balastu, a także z racji bycia płytą koncepcyjną. Od takich artystów jak Studio, The Beat Broker, Aeroplane, Todd Terje, Bottin, Tiedye, Les Sins, panów Lindstrøma i Thomasa oczekujemy balearycznych grooverów zdolnych łagodnie zasysać na parkiet, przy minimalnej ilości repetetywnej pustki (niestety tak często obecnej), gdzie intelektualny flirt różnorakich stylistyk z wielowątkowością służy do uwypuklania klubowego potencjału. Tu mamy sytuacje odwrotną – zepchnięcie na dalszy plan dyskotekowych tematów podjętych na ich debiucie z 2005 r. sprowadza duet do drugiej ligi czilałtowego grania. Tu gdzieś kończy się disco.
Komentarze
[20 września 2009]
[18 września 2009]
widać, że to sprawa indywidualna, jeden dotrze do subtelności, rozpozna ukryte bogactwo, inny nie, ot co
[18 września 2009]
http://www.substanceonly.net/music/l.html
wreszcie obrona i ocena, na jaką ten album zasługuje
[7 września 2009]
@ vikash
nie jest to angażujące no i zdecydowanie więcej tu plażowych akcji iż tworków. po 45 minutach słuchacz odpływa i podświadomie robi się z tego chillout. życia nie oszukasz
http://www.youtube.com/watch?v=t_ODhVn78SI
[30 sierpnia 2009]
[29 sierpnia 2009]
[26 sierpnia 2009]
[26 sierpnia 2009]
2 liga.. ok niezręczność językowa
k
nieadekwatność, bo - finalnie, mimo składowych - nie jest to chillout, tylko angażujący, psychedeliczny minimalizm. kunsztowny, stonowany eklektyzm. repetytywność prawie w żadnym momencie nie wypada tu blado, nie zaburza konstrukcji, która jest bardzo harmonijna. fragmenty oparte na powtarzalności przyciągają uwagę brzmieniem, ozdobnikami. wbrew pozorom jest na "II" sporo pomysłów, tylko dyskretnie wprowadzanych. osobną sprawą są końcówki niektórych utworów, te urokliwe wolty, np. niebiańska nucanka w ostatnim kawałku. wyraźnie widać rozwój twórców, powiększanie zakresu inspiracji i środków. co najmniej 7.
[26 sierpnia 2009]
In 2005, I first heard Lindstrom's collaborations with Prins Thomas: kind of like Lindstrom solo, but with a more organic space rock sound. Finally, a sequel to Voyage 34. Lindstrom & Prins Thomas II, is even more (kraut)rock inspired than their first long player. Real guitars and drums are combined with old fashioned synths and contemporary electronic details. Then there's the wonderful cover art, giving one a pretty accurate idea of what's to be expected. Call it Space Rock Disco, call it Nu Disco, call it Cosmic; put this record on, and you're in for a TRIP.
[26 sierpnia 2009]
[25 sierpnia 2009]
[25 sierpnia 2009]
[25 sierpnia 2009]
tak więc, mimo że z poszczególnymi argumentami recenzenta się zgadzam, to jednak ogólny wniosek o podrzędności tego albumu wydaje mi się nieuzasadniony.
[25 sierpnia 2009]