La Roux
La Roux
[Polydor; 29 czerwca 2009]
Elly Jackson jest najdoskonalszym ucieleśnieniem zjawiska, o którym na łamach „Rzeczpospolitej” pisała Paulina Wilk, podsumowując tegoroczną edycję Open’er Festival. 21-letnia dziewczyna o aparycji młodziutkiej Tildy Swinton ze swoimi lansiarskimi tenisówkami, vintage’owymi kameami i połyskującymi, kiczowatymi legginsami (image jakby żywcem wyjęty z Hel Looks) wychodzi naprzeciw potrzebom zblazowanej, wielkomiejskiej, konsumpcjonistycznie nastawionej do rzeczywistości młodzieży, funkcjonującej według trendów wymyślanych przez projektantów popularnych marek odzieżowych, obuwniczych, spożywczych, elektronicznych etc., która sens życia widzi głównie w eksploatacji swojego konta na Facebooku, Myspace i Bóg wie, gdzie jeszcze, oraz w zaliczaniu modnych imprez kulturalnych. Twórczość panny Jackson i Bena Langmaida zdaje się idealnie wpasowywać w ich definicję lansu – jest nieskomplikowana, beztroska, przebojowa i ładnie opakowana. Pachnie artystyczną pustką na kilometr, prawda? Ale spodziewaliście się czegoś więcej?
La Roux zdaje się być projektem nie tyle skazanym na sukces, ile dokładnie na niego od samego początku nakierowanym. Efektowna, młoda wokalistka i dziarski, londyński producent, oboje zakochani w synthpopowych przebojach dekady lat 80. Nie oni jedni zwietrzyli popyt na tego typu brzmienia; Juvelen, Neon Neon, Ladyhawke to dokładnie to samo podwórko, takie samo rozrywkowe i bezpretensjonalne podejście do tematu. Różni ich właściwie tylko to, że przy Pip Brown, Gruffie Rhysie i Jonasie Petterssonie Elly Jackson to zwariowana gówniara, która urodziła się u schyłku epoki, którą aktualnie wydaje się tak wielbić i nie ma absolutnie prawa czegokolwiek z niej pamiętać. Niemniej niezwykle sprawnie, zgrabnie, naturalnie i – co najistotniejsze – naprawdę fajnie porusza się w labiryncie 80'sowych brzmień.
Fakt, że tak naprawdę brytyjski duet trochę wystrzelał się z najmocniejszej amunicji już przed premierą albumu, bo singlowe numery pokroju „Quicksand”, „In For The Kill” i „Bulletproof” to absolutne highlighty tej płyty. Jako czwarte w kolejności listy przebojów ma zawojować „I’m Not Your Toy”, które, jakkolwiek całkiem rześkie i chwytliwe, przy wspomnianych wcześniej piosenkach prezentuje się jako ich uboższa, prymitywniejsza wersja. Do pierwszej ligi utworów z „La Roux” należy również zaliczyć świetne „Tigerlily”, gdzie Elly Jackson popisuje się swymi umiejętnościami wokalnymi (a niby ma taki cienki, wysoki głosik), które znakomicie współgrają z charakterną melodią kawałka. Właściwie o każdej kompozycji z debiutu Brytyjczyków można powiedzieć kilka ciepłych słów, ale ważniejsze chyba jest to, iż całościowo jest to krążek spójny (jasna jak słońce inspiracja latami 80., wiadomo), tętniący życiem i radosny (w końcu znaczącą częścią projektu jest rozbrykana dwudziestolatka) oraz cholernie przebojowy (jakieś wątpliwości w tym miejscu?). Mamy aktualnie lato w pełni, zatem bez zbędnej spinki i narzekań jedzcie owoce sezonowe i delektujcie się idealną, niezobowiązującą, wakacyjną płytą. La Roux ślą całuski oraz pozdrowienia.
Komentarze
[10 sierpnia 2010]
[8 lipca 2009]
[8 lipca 2009]