Lotus Plaza
The FLoodlight Collective
[Kranky; 23 marca 2009]
Screenagers.pl rżnie z Pitchforka, wiadoma sprawa. „Merriweather Post Pavilion” najlepszym przykładem, jak bardzo nie mamy swojej opinii. No bo dziesięć, bez jaj, skąd oni to wzięli. A niżej podpisany, to już w ogóle. Przypomnijcie sobie takie Fleet Foxes. Albo „Microcastle” przecież: co z tego, że tutaj dziewiątka pojawiła się mniej więcej miesiąc przed oceną na Pitchforku? To tylko świadczy o tym, jak zmyślna ze mnie bestia. Zresztą, „Microcastle” to średnia płyta była - prostsza i bardziej piosenkowa od „Cryptograms” i „Fluorescent Grey”, czyli do dupy. A ja, tępy indie-dzieciak, dałem się nabrać jak jakiś dzieciak. Ale starczy tego! Dziś się przełamię i powiem głośne „nie” tamtemu wstrętnemu serwisowi, z którym zresztą wszyscy mają chyba jakiś problem. 20 kwietnia, ważny dzień w życiu Artura: Artur przestaje „łykać” „hype'y” i staje się prawdziwie niezależny. Dowodem ten tekst. Bo spójrzcie, Pitchfork dał płycie 6.8, a Artur daje 7. To tylko z wierzchu wygląda tak przewrotnie. Wiadomo przecież, że 6.8 na „piczu” to w przeliczeniu na polskie jakaś piątka, a to i tak niezbyt mocna.
Lockett Pundt, to jest gitarzysta Deerhuntera, czyli kolega Bradforda Coxa, który w zeszłym roku nagrał „Let The Blind Lead Those Who Can See But Cannot Feel”. I co ciekawe, właśnie nie wspólne „Microcastle”, a solowa płyta Bradforda jest kluczem do zrozumienia projektu Lotus Plaza. Interesujące, że do tej pory to przecież Cox uchodził za zwichniętego wrażliwca. Jego „Let The Blind...” było zapisem przedziwnej osobowości, zdawałoby się, że jedynej takiej w składzie Deerhuntera. W każdym razie, po kolejnym członku zespołu-matki można się było spodziewać piosenek bardziej konwencjonalnych, tym bardziej, jeśli to on napisał „Agoraphobię” (pozdro, Patryk). Nic z tych rzeczy jednak. „The Floodlight Collective” brzmi jakby i z Lockettem nie wszystko było do końca w porządku. Co więcej, aby pokazać to światu, postanowił Pundt użyć tego samego programu, co kolega Bradford. I tu pojawia się sprawa dla potencjalnych odbiorców zasadnicza: możecie uznać, że Lockett najzwyczajniej w świecie chciał podpiąć się pod sukces kolegi i nagrał po prostu „Let The Blind...” dla dziewczynek. Możecie też uwierzyć w to, że tak miało być i że oni obaj mieli z tego niezłą frajdę, a może nawet i ubaw. Osobiście jestem przekonany, że raczej to drugie. Mniejsza o to, że automat perkusyjny daje ciągle niemal tak samo, mniejsza o to, że ledwie słychać co Lockett tam podśpiewuje. Cokolwiek o tym sądzicie, po przesłuchaniu płyty nikt z Was nie zaprzeczy, że efekt jest czarujący.
Czyli właśnie, „Let The Blind...” dla dziewczynek. „Let The Blind...”, bo przecież schizofreniczny klimat, wszechobecne echa. Ale nie tylko one - „Sunday Night”, razem ze swoim basem i śmigającą z ucha do ucha elektroniką, to niemal plagiat „Bite Marks” (jakże uroczy zresztą). „Different Mirrors”, najlepsze na tej płycie, nawiązuje przecież do „Ativan”, najlepszego na płycie tamtej, a końcówka „A Threaded Needle” kończy się tak, jak zaczyna się „Ready Set Glow”. No, a że dla dziewczynek - bo wszystko proste, „rozmarzone”, „oniryczne” i zwyczajnie lżejsze niż u Bradforda. Lockett postawił właśnie na lekkość, na niekończące się pogłosy i jakiegoś space'owego delaya, co sprawia, że jego muzyka momentami potrafi odlecieć daleko od rejonów penetrowanych przez Atlas Sound, zadając tym samym kłam myśli przewodniej tego tekstu. I dobrze. Sprawdźcie na przykład szalenie wzruszające „Whiteout”, które brzmi jak skrzyżowanie „Song Three” Yume Bitsu z closerem „Uwaga! Jedzie tramwaj”. Ale to wszystko nieważne. Liczy się tylko to, że spokój i uroda tych dziesięciu piosenek jest naprawdę nie do opisania w głupiej recenzji.
Komentarze
[20 grudnia 2009]
a tak serio to fajna recka.
[10 czerwca 2009]
zaprzeczam! już dawno się tak nie wymęczyłam przesłuchując płytę; ta oniryczna kakofonia jest zdecydowanie nie dla mnie, więc obalam "uniwersaliadę", że niby dla dziewczynek
[21 kwietnia 2009]