Ocena: 5

Lily Allen

It’s Not Me, It’s You!

Okładka Lily Allen - It’s Not Me, It’s You!

[Parlophone; 9 lutego 2009]

Lily „śpiewa o narkotykach, przeklina w piosenkach, tego ludzie nie rozumieją i to krytykują, śpiewa o tym co się dzieje, no, na co dzień, że ćpają, są rozboje” – tak pokrótce cytatem z klasyków można opisać dorobek wokalistki. Niedawno rzuciła się na reporterkę, dziwnym trafem mając na podorędziu drugiego reportera, który zrobił jej niezłe foty w idealnym makijażu i z petem w rękach. A jej piąch się Ziggy Rozalski nie powstydzi, zresztą Elton John po spotkaniu z nimi dalej rozważa zmianę życiowej opcji. Do rzeczy: nie dajcie się zwieść! „Guardian” nazywa tę płytę postfeministycznym feminizmem, po czym zrównuje Lily z The Carpenters. POPULARNE NME zachwyca się najpiękniejszą w historii piosenką o przedwczesnej ejakulacji i przypisuje panience niesamowite zasługi w torowaniu drogi śpiewającym laskom. Children, remember to breath, co to za świat? Przecież muzyka Lily Allen to tylko blogas z podkładem muzycznym.

Rozbraja mnie to, że wszystkie piosenki Lily są konsekwentnie, do bólu, do ostatniej kropli żenady rymowane. Czasami tylko nie wychodzi ten rym tak do końca. Rzadko mamy do czynienia z taką odwagą w tekściarstwie, więc pozwolę sobie przytoczyć moje ulubione linijki z kilku piosenek:

From grown politicians to young adolescents / Prescribing themselves antidepressants

Now I’m not a saint but I’m not a sinner / Now everything is cool as long as I’m getting thinner

I’m feeling pretty damn hard done by / I spent ages giving head (fajnie, że mówisz – przyp. autor)

And everything was always about being cool / And now I’ve come to realise there’s nothing cool about you

Are you mine? Are you mine? Cause I stay here all the time / Watching telly, drinking wine

Wygląda to trochę jak wyimki z angielskiej wersji poema.art.pl. Co więc jest w tym fajnego i do słuchania? W sumie wszystko. Będąc kompletnie niezobowiązującym, album tej niezbyt bystrej, zadufanej w sobie laski jest wysoce przyjemny. „The Fear” brzmi jak bardzo mocny b-side Sophie Ellis Bextor, w „Not Fair” szczerze wczułem się w problemy łóżkowe wokalistki. Proste, ale muzycznie na poziomie songwritingu Travis z dobrych czasów są ballady: „I Could Say”, „Who’d Have Known”, „Chinese” (klęczę w podziwie, jak można napisać balladę, w której lejtmotywem jest jedzenie chińszczyzny?). Dalej, absolutnie przesłodkie „Fuck You”, gdzie tytułową frazę Lily śpiewa bez zaangażowania właściwego Archive (w sensie, że oni też mieli taki kawałek), za to ze swobodnym „mam na to wyjeeebaaah!”. A to w ogóle jest polityczny protest-song, jakbyście nie zauważyli. Muzycznie też bywa tęgo: pościgowo-dynamiczny podkład „Not Fair”, „Back To The Start” gdzie Lily ujawnia swoją fascynację The Knife czy „Never Gonna Happen” z wyraźnymi wpływami wschodnioeuropejskiej ulicznej kultury harmonijkowej. Szkoda, że nie ma odpowiedników „Littlest Things” i „Smile” z debiutu, brakuje trochę takich hitów. Ale ale – połowa piosenek mogłaby być singlami, a jest nim – słusznie czy nie – „The Fear”.

Nic więc specjalnego, ale kilka piosenek i do tańca, i do różańca (do tego drugiego chyba najbardziej nadaje się wspomniane „Fuck You”). A to mało jest? I podkreślam – 5 to ocena dosyć surowa i raczej wyraz szacunku dla LP nagrywanych przez ździebło bardziej inteligentnych ludzi, muzyki, w której „o coś” chodzi. Ale to nic nie zmienia. Przecież wielu utalentowanych muzyków chciałoby nagrać płytę – jak na standardy przyzwoitego człowieka – bez treści, ale podejrzanie zapamiętywalną. Dużo jeszcze będę miał w tym roku zabawy z panią Allen, chociaż nic poważnego z tego nie wyniknie. Może szkoda.

Kamil J. Bałuk (31 marca 2009)

Oceny

Jędrzej Szymanowski: 7/10
Krzysiek Kwiatkowski: 6/10
Kuba Ambrożewski: 6/10
Marta Słomka: 6/10
Kamil J. Bałuk: 5/10
Maciej Lisiecki: 5/10
Katarzyna Walas: 3/10
Piotr Wojdat: 3/10
Średnia z 13 ocen: 5,46/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Ala ma Kota i Swego Blogaska
[4 kwietnia 2009]
Żałosna recka. Aż 5 za coś takiego?
Gość: Blazkowicz
[2 kwietnia 2009]
recka żałosna, z dupy wyjęta. w sumie to nawet nie przeczytałem, bo już na wstępie się wkurwiłem. ownujcie sobie tego swojego mega-niezal-srezal rocka a odczepcie się od fajnego popu.
kamil j b
[1 kwietnia 2009]
hmmm co do komentarza lukrei, to go nie rozumiem, może warto by było przeformułować.

co do twarzy Lily Allen to sorry, ale wygląda jak buldog. a w ogóle to chodziło TYLKO o to, żebyście kliknęli w recenzję i jak widać się udało (recenzja wcale nie jest o twarzy, bo jakby była, to 1000 hejtów bym dostał).

a w ogóle to prima aprilis.
turas
[31 marca 2009]
Też nie rozumiem tych wszystkich zachwytów nad Lily Allen. Taka właśnie na 5-6 w porywach. Twarzy się nie przyglądalem jakoś specjalnie.
Gość: lukrea
[31 marca 2009]
żałosna recka... :) ambitna pozycja, poczucie humoru no i ta żenująca arogancja...
I'm not so young...
Gość: kazik89
[31 marca 2009]
a ten twój znajomy to jakiś autorytet w dziedzinie? naprawdę to takie ważne co on sobie myśli o twarzy L.A.? bo że jest to jakże dowcipna i świeża wypowiedź, w to nie wątpię.

aha, pewnie zaraz się dowiem, że nie mam poczucia humoru
Gość: luk
[31 marca 2009]
co jest nie tak z jej twarzą..?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także