Ocena: 3

George Dorn Screams

O’Malley’s Bar

Okładka George Dorn Screams - O’Malley’s Bar

[Ampersand; 9 lutego 2009]

Tym, którym nie chce się czytać, dedykuję zapis krótkiego dialogu z moją dziewczyną. Może mało błyskotliwy, ale z powodzeniem może zastąpić następujący po nim tekst. Ona zaczyna:

M: Jezu, wyłącz to.

A: Zaraz, zaraz.

M: Ile ta płyta trwa?

A: Gdzieś 50 minut, niecałe.

M: A która to piosenka leci?

A: Piąta.

M: Rety, mam wrażenie, że już ze dwie godziny tego słuchamy.

Najważniejszą rzeczą, jaką musicie wiedzieć o tej płycie jest to, że była nagrana w Stanach i to przez gościa, który kiedyś pewnie podał rękę Brockowi. Jest oczywiście wyprodukowana dobrze, doskonale w zasadzie. A co jeśli o tym jednym fakcie zapomnimy? A to, że pozostanie nam smutne pipczenie na temat zmarnowanych szans.

Jak to się stało, że płyta będąca w zasadzie na poziomie poprzedniczki, jest tak nieznośna? „Snow Lovers Are Dancing”, mimo wtórności było naprawdę przyjemne i nadawało się do słuchania nie tylko z pobudek patriotycznych. Za to „O’Malley’s Bar” nie jest w stanie wycisnąć ze słuchacza ani jednego pozytywnego uczucia. Taka muzyka mogła mieć u nas odbiorców, bo zapotrzebowanie jest spore – każdy przeżywa w swoim życiu taki okres, że zamyślenie zdaje się być bardziej wartościowe od wesołkowania i każdy potrzebuje do tego jakiegoś tła. Zdaje się, że przy okazji ostatniej płyty Iowa Super Soccer wypisywałem już te komunały. Nie chciałbym się powtarzać. Tak czy inaczej, poza granicami naszego kraju sukces był możliwy tym bardziej – nie od dziś wiadomo, że zespoły z kręgu post-rock/slowcore sprzedają się lepiej, gdy pochodzą z egzotycznego kraju. Ale gdyby wszystko było takie proste...

Zasadnicza sprawa – George Dorn Screams zrobili mały, malutki kroczek w inną stronę, a znaleźli się zupełnie gdzie indziej. Przypadkiem czy nie - nagle kompletnie zmienił się target. Nowa płyta nie spodoba się już raczej wrażliwym licealistkom. Obecnie bydgoski zespół zdaje się kierować swoją muzykę do fanów stricte post-rockowego grania. Odwracając się od przyswajalnych piosenek, George Dorn Screams popełnili tragiczny błąd. Zamiast dalej schlebiać wcześniej wybranym gustom, ruszyli bez obciachu w rejony gdzie trzeba mieć naprawdę tęgą głowę żeby powiedzieć coś nowego. Albo inaczej – udali się tam, gdzie nic nowego wymyślić się nie da, a gdzie trzeba udawać, że się kombinuje i „odświeża estetykę”. Zespół nie miał niestety ani pomysłu na granie, ani na oszukanie słuchacza. Na „O’Malley’s Bar” znalazło się więc osiem absolutnie nagich kompozycji, które nie bronią się niczym poza produkcją (ale pamiętajmy – o niej zapomnieliśmy).

Piosenki raczą nas albo jałowym jazgotem, albo mdłymi szarpajkami na gitarze. To największy mankament płyty: zero treści, ani jednego fajnego riffu (no, poza jego zalążkami w „Cul-De-Sac”). Kiedy w openerze gitara jakoś sensownie zawyje, to okazuje się, że do końca piosenki zostaje tylko minuta. To może chociaż błyskotliwie skomponowane utwory? Zapomnijcie. „Robimy hałas za wszelką cenę” ściera się z „robimy melancholijne tło” na kilka oklepanych sposobów. Tutaj też pojawia się problem owego małego kroku, o którym mowa w poprzednim akapicie. To wszystko miałoby jeszcze jakiś sens, gdyby zespół wykazał się większym zdecydowaniem i ustalił jasno: albo gramy „pełny” post-rock, albo melancholijny pop-rock. George Dorn Screams prawdopodobnie chcieli mieć wszystko na raz. Ostatecznie instrumentaliści działają sobie na froncie post-rockowym, a wokalistka śpiewa ni to pod pop, ni to pod jakieś wulgarne wydanie shoegaze'u, a wychodzi ostatecznie coś a la nu-metal (pod koniec „Cul-De-Sac” kłania się Evanescence). Sorry, ale czy wyobrażacie sobie, żeby ktoś przez cały czas trwania takiego np. „Young Team” niestrudzenie śpiewał? Jeśli chodzi o resztę - odsyłam do dialogu na początku.

Ostatnio zostałem uświadomiony w temacie prężności bydgoskiej sceny niezależnej – 3Moonboys, Mehico, te rzeczy. No cóż, może oni też pojadą do Stanów.

Artur Kiela (23 marca 2009)

Oceny

Artur Kiela: 3/10
Kasia Wolanin: 3/10
Maciej Lisiecki: 2/10
Tomasz Łuczak: 2/10
Średnia z 9 ocen: 3,55/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: eh
[21 czerwca 2016]
http://www.fyh.com.pl/2014/07/recenzja-george-dorn-screams-ostatni.html
Gość: xyz
[1 kwietnia 2009]
płyta jest genialna, dla mnie 9/10
Gość: screen
[31 marca 2009]
fajną masz dziewczynę
Gość: stick
[24 marca 2009]
a zabrakło parę słów np. o waterproof, czy clumsy dance. A szkoda, tymbardziej, że ten drugi to imo najlepszy kawałek dżordżów.
artur k
[24 marca 2009]
Ech, dla tych, którzy przeczytali tylko dialog-wstęp mam ważną informację: w tekście są jeszcze cztery akapity uzasadnień :-)
Gość: arohde
[24 marca 2009]
Na pewno jestem nieobiektywna w ocenianiu ich muzyki, bo jestem z tej szarej, robotniczej Bydgoszczy, w której melancholia ściera się z wyścigiem szczurów. Może pan za mało ich słuchał, a może nie wiedział pan czy mu się podoba płyta, czy nie i poszedł pan na łatwiznę i ukazał tu zdanie swojej dziewczyny, zamiast posłuchać jeszcze z 2 razy całej płyty i się zastanowić. Nie łatwo jest mieć swoje zdanie, ale czasem warto usiąść i się zatopić w dźwiękach troszkę innych niż te na siłe pisane wesołe pioseneczki z głupiutkimi tekstami z Mtv..
Życzę trafniejszych ocen!
Ja bym dała 7.
Gość: espersso
[24 marca 2009]
A mi ta płytka bardzo pięknie siadła od pierwszego słuchania. Fakt, nie jest to rzecz, która zachwyca, ale i przejść obojętnie obok niej nie da rady. Co innego ten Drivealone. Odrzucają mnie płyty, w których wokalista kompletnie nie ma pojęcia o śpiewaniu i ukrywa to za wszelakimi elektro-dziwactwami... Jeśli recenzentowi Arturowi George zlewa się w jedną całość to, aż dziw bierze, że podobnego wrażenia nie ma właśnie przy Drive... Płytka świetna na marcową pogodę.
Vins3nt
[24 marca 2009]
Zwracam honor mate. Nie wiem tylko czemu iadomość od Ciebie miałem w katalogu Spam. Zresztą nieważne.
yo
artur k
[24 marca 2009]
Vins, wygląda na to, że Twoje konto jest aktywowane :-) Pisałem do Ciebie drogą mailową i nie dostałem odpowiedzi. Spróbujmy więc w drugą stronę - jeśli nie uda Ci się zalogować na konto "Vins3nt" (mail dsowinski.media@gmail.com), napisz do mnie na Artur.Kiela@screenagers.pl.
Gość: PKS
[24 marca 2009]
zajebongo, że masz dziewczynę, cieszymy się wszyscy
Gość: vins
[24 marca 2009]
tam na dole, za nickiem, miało być że nadal czekam na aktywacje konta;]
Gość: Vins (który nadal czeka na akt
[24 marca 2009]
A mi się ta płyta podoba tak średnio. Taj jak Drivelone - Jak leci to z 3-4 kawałki przelecą, a jak nie leci to i nie szukam zbytnio. Ale osobiście podniósłbym do 4 i pół
Gość: customer315741
[23 marca 2009]
zmień dziewczynę,chłopie, albo nie słuchajcie razem muzyki. w końcu dla ciebie to redaktorska praca, a dla niej - sam się domyśl:)

zabrakło mi jednego słówka w tej recenzji: noise. a gdyby tak od niego wyjść, cała recenzja mogła się potoczyć inaczej
Katie
[23 marca 2009]
Ja ze swojej strony mogę powiedzieć, że pierwszy raz słuchałam tej płyty w wersji koncertowej, gdzie miałam wrażenie, iż słucham ciągle jednego, takiego samego, niemiłosornie hałaśliwego utworu. Po przesłuchaniu albumu złe wrażenie nie minęło, zaczęłam zastanawiać się, gdzie podział się zespół, który kiedyś popełnił tak fajny kawałek jak "69 Moles". Nowa płyta jest bardzo słaba, niby solidnie wyprodukowana, ale łopatologiczna w treści. Szkoda.
artur k
[23 marca 2009]
Żeby nie było, słuchałem tej płyty regularnie od dosyć dawna. Nie wiem, to jest chyba tak, że lata słuchania post-rocka stępiły moją wrażliwość. Nie czuję "klimatu", wszędzie chcę widzieć podstępną próbę grania na emocjach. W związku z tym staram się oceniać piosenki, a te u George Dorn Screams w ogóle się nie bronią (za to w Drivealone bronią się głównie one). Gdybym miał pozytywnie wyróżnić któryś z utworów, to najpewniej byłoby to "Circles", bo ma jakiś wyraźny motyw przewodni.

Generacja_nic - Jeśli chodzi o kompleks... Ja wiem, ja wiem. Walczę z tym jak mogę. Kiedyś sam byłem wrażliwym licealistą, a taka jedna dała mi wtedy kosza i jakoś mimowolnie chcę się na niej (albo na sobie!) odegrać ;-)
turas
[23 marca 2009]
A mi się podoba bardzo. I nie uważam, żeby płyta była jakąś klęską, żeby to była jakaś zmarnowana szansa. Ma lepsze (Messages!!!) i gorsze (np Hangover Tune) momenty, ale że jakaś porażka? Nie wiem, mi się słuchało jej równie "przyjemnie" (tak dziwnie to słowo brzmi przy dołerskim nastroju płyty) jak np. wydanego niedawno Drivealone.
Gość: Tobiasz
[23 marca 2009]
Mi się ta płyta nie podoba. Zgadzam się co do słowa z recenzją.
zmywak
[23 marca 2009]
wiesz jak to jest:) po pierwszym przesłuchaniu miałem podobne wrażenia co red. Kiela; potem nawet ta monotonia zaczęła mi się podobać; może gdyby red. Kiela pokłócił się z dziewczyną, za oknem padał śnieg z deszczem i w samotności przypadkiem włączył GDS vol 2, to może by się lepiej wczuł w jej klimat; a tak na poważnie brak pozytywnego wyróżnienia dla fajnego przecież Messages From A Drunken Broom czy np. Clumsy Dance świadczy, że nie wysłuchał do końca z należytą uwagą albo nie tęskni za Ewą Braun
generacja_nic
[23 marca 2009]
hahahah! zmywaku, twierdzisz, ze dziewucha zakłóca odbiór?;) SLaD było przepiękne, pomimo swej wtórności, która dotyka większość płyt śpiewanych w Polsce po angielsku. Ale było piękna bez dwóch zdań. Tą miałam okazję wysłuchać na koncercie, ale za materiał w formacie mp3 jeszcze nie zdążyłam sięgnąć. Mimo wszystko, po singlu i jego następcy niuchałam klapę. I proszę, mamy negatywną recenzję.

Arturze! wyzbądź się w końcu kompleksu "wrażliwego licealisty", bo już dłużej czytać o nim się nie da ;)
zmywak
[23 marca 2009]
bo tej płyty nie wolno słuchać przy dziewczynie;)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także