Ocena: 8

Odawas

The Blue Depths

Okładka Odawas - The Blue Depths

[Jagjaguwar; 17 lutego 2009]

Co zrobić, jeśli obcujemy z muzyką formalnie mało odkrywczą, bazującą często na sentymentalnych, niezbyt wyszukanych zagraniach, muzyką ocierającą się o pretensjonalność i naiwność? Co zrobić, jeśli mamy świadomość tego wszystkiego, a mimo to zachwyca nas, zachwyca na przekór rozsądkowi? Oczywiście można wypić kawę, przejść się na spacer, umówić na wizytę u lekarza, spróbować jeszcze raz. Może przejdzie... Jeśli jednak nie przechodzi? Każdy ma chyba w głowie (niezależnie czy sobie to uświadamia, czy nie) jakiś mechanizm racjonalizujący, który wypracował się po iluś tam przesłuchanych płytach, przeczytanych książkach, obejrzanych filmach itd. Uruchamiamy go, by uzasadnić zachwyt bądź rozczarowanie. Ten mechanizm to, mówiąc najprościej ogólne przekonania, co do tego czym charakteryzować się powinno to, co artystycznie wartościowe. Jednak zdecydowanie najprzyjemniejsze i najważniejsze są te doświadczenia, które wzbudzając zachwyt, sprowadzają nas z pozycji zdystansowanych znawców do poziomu oczarowanego głupka, który nie rozumie nic.

Odawas to zespół wręcz proszący się o negatywną recenzję. Te nieodłączne pogłosy i echa, monumentalne bębny i dźwięki dzwonów! Ten wiecznie rozmarzony podmiot liryczny piosenek Michaela Tapscotta, o którym miłośnicy Afro Kolektywu mogliby powiedzieć drwiąco, że „to sama psyche”. Jakby tego było mało, Amerykanie sami się pogrążają otwarcie zwracając uwagę na tak obciachowe inspiracje jak solowy Robert Plant i Vangelis. Pies wydaje się pogrzebany.

Skoro jednak jest tak źle, to dlaczego jest tak rewelacyjnie? I to drugi raz z rzędu?

Po pierwsze, Michael Tapscott i jego piosenki.

Ślepej kurze może trafić się ziarno, powiedzmy, że przy wielkim szczęściu osiem ziaren, no ale nie szesnaście! Oczywistością jest, że każda muzyka opiera się na songwritingu, ale w przypadku twórczości Odawas ten banał wymaga podkreślenia. Wszystkie bowiem „efekty specjalne”, jakie wprowadza odpowiedzialny na syntezatory Isaac Edwards nie zdołałyby zakamuflować słabości piosenek, a nawet podkreśliłyby ją. Produkcją, która przywodzi na myśl z jednej strony późny synth-pop, a z drugiej wczesny dream-pop i shoegaze, nikomu się oczu nie zamydli. Odawas, w przeciwieństwie do chociażby Junior Boys nie sięgają do rozwiązań wypracowanych przez Blue Nile czy Talk Talk po to, by z wyczuciem i minimalizmem połączyć stare patenty z nowymi. Amerykanie nie czerpią łyżeczką z tej stylistyki, tylko wskakują w nią po uszy. No i brzmią archaicznie, co nie przeszkadza tylko dlatego, że od dwóch lat nie trafiła im się nie tylko słaba piosenka, ale nawet kiepska zmiana akordu. Niemal w każdym utworze z „The Blue Depths” można znaleźć taki moment, w którym nagle, jakimś bardzo prostym zagraniem przechodzimy z poziomu „dobrego” na „bardzo dobry” bądź „rewelacyjny”. Trzy rozmarzone klawiszowe akordy przed cudownym refrenem „Swan Song For Humpack Angler”, zaśpiewane z niepokojąco leniwą melancholią I am on fire z „Secrets Of The Fall” czy finałowe rozwinięcie melodii w „Boy In A Yard”. Takich rzeczy nie można się nauczyć, podejrzeć czy wykoncypować po przesłuchaniu dwóch tysięcy płyt. Albo się z tym rodzisz albo nie.

Po drugie, wyczucie przy wprowadzaniu zmian.

Poprzedni album Amerykanów – „Raven And The White Night” – dla wielu bardzo szybko stał się „niedocenianym skarbem lat zerowych”, ale ciężko było po tej płycie bardzo entuzjastycznie myśleć o przyszłości Odawas. Ok, raz im się udało, ale przecież takich piosenek jak „Alleluia” czy „Circus Song” nie można nagrywać co sezon czy dwa, nawet jeśli utrzyma się poziom songwritingu. Taki scenariusz byłoby po prostu „za piękny”. Jeśli poruszasz się w stylistyce niesłychanie epickiej, wzniosłej, melancholijnej, z ciągotami w stronę rockowego monumentalizmu, ona bardzo szybko potrafi zmienić się w duszący gorset; przekonali się o tym Sigur Rós, Mogwai i wielu innych. Kopiowanie rozwiązań, które sprawdziły się za pierwszym razem, grozi irytującym, kiczowatym „dziełem”. Wywracanie wszystkiego do góry nogami z każdą koleją płytą to zazwyczaj droga donikąd. Odawas przed premierą „The Blue Depths” byli więc skazani na subtelną, twórczą korektę własnego stylu. „Łatwizna”, można by powiedzieć, tyle że taka „łatwizna” jest zazwyczaj niewykonalna dla większości młodych wykonawców na etapie trzeciego albumu, nieprzypadkowo nazywanego często egzaminem dojrzałości. „Małym, wielkim krokiem” w przypadku „The Blue Depths” okazało się postawienie na synth-pop, a dokładniej umiejętne zespolenie go z pisanymi wciąż w duchu youngowskim melodiami Michaela Tapscotta. Zestawienie stylistyk postrzeganych często stereotypowo jako ta „najbardziej szczera” (folk) i ta „najbardziej sztuczna” (synth-pop) ma oczywiście swoich prekursorów, co ciekawe nie wymienionych na liście „10 płyt słuchanych podczas pracy nad The Blue Depths”, którą zespół umieścił na swojej stronie; mam na myśli m.in. Neila Younga („Trans”) czy Talk Talk („Spirit Of Eden”). Odawas w żadnym razie nie brzmią jednak jakby starali się kogokolwiek naśladować. To, co było prawie najcenniejsze na „Raven...”, czyli umiejętność łączenia piosenkowego, intymnego nastroju z epickością, jakaś trudna do uchwycenia „manieryczna naturalność” (inaczej tego nazwać nie potrafię), wciąż pozostaje ich olbrzymim atutem.

Po trzecie, pomysł na album.

Największy postęp w stosunku do „Raven...” stanowi konsekwencja. „The Blue Depths” to płyta, na której każdy element, począwszy od okładki, przez teksty, a na muzyce skończywszy, układa się w spójną całość. Szczególne brawa należą się Tapscottowi i Edwardsowi za obrócenie niektórych swoich słabości w zalety. Całą tę dźwiękową manieryczność, sentymentalizm, balansowanie na krawędzi kiczu odbiera się inaczej, gdy wsłuchamy się w teksty, które dotyczą relacji pomiędzy prawdą a fałszem, które stawiają pytania dotyczące życia w świecie wyobrażeń i fantazji. To, co podczas pierwszego przesłuchania wydawało się po prostu sentymentalne, nagle zaskakuje niesłychaną przewrotnością, tak jak obecne na okładce zdjęcie Helen Maurene Cooper, które z daleka wygląda po prostu niczym sielska widokówka, a okazuje się zdjęciem zdjęcia, tapetą czy dekoracją. Na „The Blue Depths” niemal w każdym utworze teksty Micheala Tapscotta krążą wokół tematu opowiadania, mamy więc poetyckość, ale połączoną z autoironią, wizyjność, po której następuję deziluzja.

Świetnym przykładem tego stylu jest „Harmless Lover’s Discourse”. Jak przystało na dobrą piosenkę o miłości tekst brzmi zwyczajnie, Tapscott unika tutaj na szczęście przesadnego zagęszczenia metafor. Po patetycznym, sentymentalnym fragmencie this could be our last day on earth pojawia się it may be false but it could be worse, który rozbija nastrój naiwnej szczerości tej piosenki. Podobny sposób mówienia o mówieniu, temat wyobraźni żywiącej się fantazmatami pojawia się również w „The Case Of The Great Irish Elk”, „The Sound Of Lies” czy „Our Gentle Live Together” (taki tytuł może być albo niesłychanie kiczowaty albo ironiczny). Tę ostatnią piosenkę – trzeba dodać, że muzycznie kapitalną i przywodzącą na myśl najlepsze dokonania Lambchop – zamyka taki oto refren:

It's sort of a twisted truth

But baby I believe in it too

And even if you don't understand

I still understand

Wydaje się, że to właśnie słowa „twisted truth” najlepiej określają temat „The Blue Depths”, Odawas nagrali album o próbach wyrażenia wewnętrznej prawdy, o pracy fantazji i wyobraźni, które często pozwalają się zbliżyć do tego, co najbardziej indywidualne, ale jednocześnie oferują sztuczny, „zbyt piękny” obraz świata. Ten temat pojawił się na nowej płycie Odawas pod wpływem filmu „Wielki Błękit” Luca Bessona, w którym fascynacja morską głębią była czytelną metaforą przewagi głębi „duchowej” nad doświadczeniem przewidywalnej codzienności. Tapscott i Edwards przejęli ten motyw, znaleźli dla niego kapitalną muzyczną formę (czy istnieje stylistyka bardziej pasująca do mówienia o sztuczności niż synth-pop?), którą nasączyli tekstowym niepokojem. Jan Jakub Rousseau napisał jakieś dwieście pięćdziesiąt lat temu: tak powszechne upodobanie do rozległych widoków i przestrzeni stąd się wywodzi, że ludzie wolą być tam, gdzie ich nie ma. Chyba przed Odawas nikt nie nagrał o tym lepszej płyty.

Piotr Szwed (25 marca 2009)

Oceny

Piotr Szwed: 8/10
Przemysław Nowak: 8/10
Kasia Wolanin: 7/10
Krzysiek Kwiatkowski: 7/10
Witek Wierzchowski: 7/10
Kamil J. Bałuk: 6/10
Katarzyna Walas: 6/10
Kuba Ambrożewski: 6/10
Łukasz Błaszczyk: 6/10
Marta Słomka: 5/10
Średnia z 12 ocen: 5,91/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
generacja_nic
[26 marca 2009]
Myślałam,że o przekształceniu na oznajmujące już pisać nie muszę, to przecież oczywiste. Złośliwiec!
Gość: Olaf
[26 marca 2009]
Problem z tym, że pierwszego zdania tej recenzji (w tej formie, w jakiej jest), nie da się zakończyć kropką ;)
generacja_nic
[25 marca 2009]
Jakąkolwiek ideologię by nie dorobić lub wydobyć z tej płyty, moje zdanie o niej wciąż zamyka sie w pierwszym zdaniu tej recenzji, tyle że zakończonym piękną, tłustą kropką. A z ich rzekomą predestynacją do tworzenia genialnych melodii, też bym nie przesadzała, bo "przecież takich piosenek jak „Alleluia” czy „Circus Song” nie można nagrywać co sezon". I właśnie to potwierdzili.
Gość: Olaf
[25 marca 2009]
Nic dodać, nic ująć! Nie powinno wyjść nawet dobrze, a wyszło świetnie. Aż trudno uwierzyć, że ta płyta jest tak dobra.
turas
[25 marca 2009]
hehe, wstęp na głownej trochę mnie przestraszył, już widziałem jakieś 3-4.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także