Ocena: 7

Drivealone

Thirty Heart Attacks A Day

Okładka Drivealone - Thirty Heart Attacks A Day

[Ampersand; 9 lutego 2009]

Muzyczna świadomość czy raczej samoświadomość Piotra Maciejewskiego bije z każdego fragmentu płyty, z wypowiedzi w wywiadach (nielicznych jakie czytałem) i z ogólnej nienachalności tego projektu. To wszystko już na wstępie wytrąca z rąk podstawowy argument, jaki wysunąć można przeciwko muzyce, którą tworzy – amerykańskość Drivealone, spóźniona na dodatek o dobre piętnaście lat, przewrażliwionych może nieco drażnić. Ale właśnie, przecież Maciejewski zapewne zdaje sobie sprawę z tego, gdzie mniej więcej można umieścić jego muzykę. A skoro mimo wszystko gra tak, a nie inaczej, to może wie, co robi? Tym razem więc zaufajmy artyście i dajmy się wciągnąć w grę na trochę innych zasadach niż te ogólnie przyjęte. Nie, nie dlatego, że pochodzi z Polski i nie dla tego, że wszyscy chcemy, aby był nadzieją naszej alternatywy. Zaufajmy mu, bo tak. I zamiast narzekać na coś, co dla Drivealone prawdopodobnie nie ma znaczenia, skupmy się na songwritingu, który przy próbie opisania muzyki jest chyba jedyną wartością obiektywną albo przynajmniej tą najbliższą obiektywności.

Kim „na co dzień” jest Piotr Maciejewski, nie trzeba chyba nikomu mówić. Jednak gdyby znalazła się wśród Was jakaś mała smutna główka, należy jej się kilka słów wstępu. Otóż Maciejewski to powszechnie lubiany gitarzysta zespołu Muchy, który to zespół jako pierwszy i na razie chyba jedyny zasmakował prawdziwego hype'u (razem ze wszystkimi jego dobrodziejstwami i przekleństwami) w rodzącym się nowożytnym środowisku polskiej muzyki niezależnej. W całym zamieszaniu wywołanym wydaniem pierwszego longplaya wyżej rzeczonych Much, Piotr Maciejewski stał gdzieś z boku, choć nikt nie wątpił, że sukces „Terroromansu” to w dużej mierze jego zasługa. Nie dziwota więc, że oczekiwania względem solowego „Thirty Heart Attacks A Day” były tak ogromne, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę świetną EP-kę „The Letitout” z 2007 roku (jak ten czas leci!). Żeby dopełnić czerstwoty w akapicie, wspomnieć należy, że solowe dokonania Maciejewskiego zupełnie odbiegają od tego, co wyczyniają Muchy. I już, gotowe.

Amerykańskość, o której było na początku, to przede wszystkim gitary i sposób ich wykorzystania, ale też ogólny nastrój, przywołujący takie Seam, Bedhead, Silkworm czy nawet spokojniejsze fragmenty Sunny Day Real Estate. Brak przysłowiowego pazura jest zresztą jedną z dwóch rzeczy, jakie nadają specjalnego charakteru piosenkom Drivealone. Drugą jest „popowy” wokal, który choć mało ekspresywny, zdaje się być wystarczająco wiarygodny i w całej tej monotonii sprawdza się całkiem nieźle. Weźmy otwierające płytę „The Sickening”, które ze swoim deszczowym nastrojem definiuje styl w jakim utrzymany jest cały projekt. Krótki spacerek smutnym miastem i wzruszająca, zadziwiająco kontrolowana końcówka. A z brakiem „pazura”, to nie jest też taka jasna sprawa, bo słychać wyraźnie, że gdzieniegdzie on miał być (choćby w dwóch następnych piosenkach), ale nie do końca wyszedł. Nie wiem, może wszystko jest zbyt delikatnie kontrastowane, może produkcja nie podołała wyzwaniom. W każdym razie, ja to mimo wszystko kupuję, bo wsłuchując się w te piosenki dłużej, to pomysł i rzeczona świadomość okazują się być górą. Brak przebojowości i rezygnacja z gęstości znanej z „Letitout” też przestaje razić, gdy zatapiamy się w tak zmyślnych kompozycjach. Tak, to jest grower z gatunku tych najcięższych, bo wbrew dyskretnej emo otoczce, nie żeruje on na uczuciach, ale na chłodnej kalkulacji słuchacza, która, jak wiadomo, nie zawsze i nie do każdego chce przyjść.

Można by też zająć się znaczeniem tej płyty dla rodzimej sceny niezależnej, ale tak naprawdę skończyłoby się to wróżeniem z fusów, i to w dodatku potwornie nudnym, bo zarżniętym przy okazji debiutu Much. Czas pokaże, czy Drivealone stanie się chlubną inspiracją dla innych, czy w tych rejonach pozostanie samotnym, romantycznym fajterem. Tak czy inaczej, spośród wielu rzeczy, jakich na naszym rynku muzycznym nigdy nie było, takiego grania nie było chyba najbardziej. No, więc witaj, takie granie.

Artur Kiela (5 marca 2009)

Oceny

Artur Kiela: 7/10
Kuba Ambrożewski: 7/10
Krzysiek Kwiatkowski: 6/10
Maciej Lisiecki: 6/10
Kamil J. Bałuk: 5/10
Kasia Wolanin: 5/10
Przemysław Nowak: 5/10
Łukasz Błaszczyk: 5/10
Katarzyna Walas: 4/10
Piotr Szwed: 4/10
Średnia z 12 ocen: 5,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
kuba a
[23 marca 2009]
Tak, literówka była, poprawiłem. Dziękuję czujnej czytelniczce.
artur k
[23 marca 2009]
Hm... Ktoś poprawił? Bo nie widzę go teraz.
generacja_nic
[19 marca 2009]
jest błąd w tytule płyty
Gość: adam b
[5 marca 2009]
ciekaw jestem gdzie w tej muzyce słychać seam?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także