Robyn Hitchcock & The Venus 3
Goodnight Oslo
[Yep Roc; 17 lutego 2009]
Ach, stary dobry Rob. Solowe płyty takich wykonawców rzadko bywają osiągnięciami na miarę czołówki roku (choć „The Evangelist” przecież), a mimo tego sprawdzamy nowego Robyna Hitchcocka, Edwyna Collinsa czy Elvisa Costello. Liczby mnogiej używam dla poprawy samopoczucia, bo prawdę mówiąc nie widzę specjalnego powodu, dla którego miałbym kogoś zmuszać do zapoznania się z „Goodnight Oslo”. Z drugiej strony, album wydaje się bardziej godny rekomendacji od chociażby ostatniego Morrisseya. Przyczyna jest prosta – Hitchcock jako songwriter jest niepodrabialny, dodatkowo całkiem dobrze radzi sobie z oddzielaniem ziarna od plew.
Tym razem najsłabsze ogniwo umieścił na samym początku albumu – zaczyna go bowiem piosenką o całkiem zabawnym tekście, ale zbudowaną według formuły dwunastotaktowego bluesa. Później jest już naprawdę dobrze. Najmocniej wypada „Your Head Here”, które przypomina o świetnej formie Hitchcocka z drugiej połowy lat osiemdziesiątych, kiedy stał na czele The Egyptians. To właśnie takie rozwiązania – niepokojące i chwytliwe zarazem – zawsze były jego największym atutem. Sytuacja powtarza się choćby w „Hurry For The Sky”, gdzie tylko rozpoznawalna na kilometr, nosowa maniera wokalna Robyna ratuje utwór przed uznaniem go za kompozycję Boba Dylana. Cóż, z takim zestawem wyjadaczy w postaci The Venus 3 (Peter Buck z R.E.M. i dwójka stałych współpracowników tej grupy) może sobie pozwolić na kontrolowaną imitację dowolnego gitarowego stylu.
Na „Goodnight Oslo” zaskakująco często były lider Soft Boys prezentuje się w optymistycznych, jasnych barwach – ocierające się o kolorystykę Belle & Sebastian „Saturday Groovers” czy radosne i skoczne „Up To Our Nex” to gitarowe piosenki, których chciałoby się słuchać w radiu do przedpołudniowej kawy. Hitchcock poważnieje jednak na koniec, serwując tytułową kompozycję, która zdaje się być psychodeliczną interpretacją „While My Guitar Gently Weeps”. Przez całe 39 minut jest też w dobrej kondycji tekściarskiej, jego cyniczno-dowcipnym piosenkom zdarza się zahaczać o istotniejsze dla ludzkości kwestie, co ustawia siwego Brytyjczyka na przeciwnym biegunie do wielu z jego rówieśników, tak często opisujących rzeczywistość w jałowy i nic niewnoszący sposób. Konkludując, wciąż należy mu się ogromny szacun i w sumie to jest chyba główny sens działalności wydawniczej takich postaci.
Komentarze
[28 lutego 2009]
[27 lutego 2009]
;)
[27 lutego 2009]
[27 lutego 2009]
[27 lutego 2009]
[26 lutego 2009]
[26 lutego 2009]
[26 lutego 2009]