Ocena: 6

Emiter

From Black Mountain To The Sea (Muzyka dla domu)

Okładka Emiter - From Black Mountain To The Sea (Muzyka dla domu)

[Requiem Records; 6 grudnia 2008]

„Dotychczasowi fani z pewnością nie będą zawiedzeni.” Pozwoliłem sobie na autoplagiat, jako i Emiter sobie pozwala. Robi to na tyle inteligentnie, że – mimo, mówiąc pejoratywnie: wtórności, mówiąc pozytywnie: konsekwencji w rozwijaniu własnego stylu - każdy kolejny krążek sygnowany tym pseudonimem dostarcza kilku kolejnych garści ciekawych wrażeń. Z reguły dość introwertycznych. Podobnie jak na zeszłorocznym „Sinus”, kompozycje zdominowane są przez kilka pętli, które hipnotyzują przez cały czas trwania utworu, a pod którymi roi się od poddawanych subtelnej obróbce i nienachalnie dołączanych dźwięków wszelkich możliwych proweniencji. Stapiane w jednorodną, klaustrofobicznie rozszumioną magmę tworzą nie posiadające tytułów – bo i po co narzucać skojarzenia – kawałki idealne do mentalnych dryfów. Muzyka tła? Tak, ale...

Tu dochodzimy do konceptu stojącego za powstaniem płyty. „From Black Mountain...” ma być w zamierzeniu Dymitera „muzyką dla domów”, przeniesieniem idei muzyki otaczającej Erika Satie na grunt współczesnej eksperymentalnej elektroniki. Nieinwazyjnie wtapiające się w otoczenie dźwięki mają być miękkim podkładem dla myśli spontanicznie pojawiających się podczas domowej krzątaniny jako alternatywa dla hałasu zdegenerowanej popkultury, wrzeszczącego na nas z radioodbiorników i szerokokątnych ekranów HD. Problem polega na tym, że ta muzyka znacznie bardziej nadaje się do świadomego słuchania, a degradowanie jej do roli ozdobnika przestrzeni jest zwykłym marnotrawstwem. Ma siłę kreowania myśli, a nie tylko wtapiania się w ich tło, a przede wszystkim jest wciągająca, co może być nawet niebezpieczne, biorąc pod uwagę jej rzekome przeznaczenie. Znacie patent z usypianiem dzieci przy pomocy odkurzacza lub telewizora? Nie, nie chodzi o to, jak mocno można nimi przywalić. To taki psychologiczny fenomen polegający na swoistym stępieniu wrażliwości na bodźce zewnętrzne z powodu wystawiania uszu na długie działanie dowolnego rodzaju szumu – byleby bez znacznych skoków głośności. Ma poniekąd tę właściwość współczesny, przekompresowany pop i podobnie działa ten album. Dlatego podczas eksperymentów z jego wykorzystaniem radzę uważać, w jakiej pozycji pozostawia się włączone żelazko i co dzieje się na kuchence.

Powstaje jeszcze pytanie: czy album narzucałby takie skojarzenia, gdyby inspiracje pozostały nieujawnione? W pewnym sensie jest tu trochę dorabiania filozofii, bo muzyka i tak broni się sama, ale ok, pofilozujmy trochę. Jeśli mocno się wsłuchać to w gęstwinie dźwięków wykorzystanych na płycie można wyłapać cząstki field recordingu, np. w postaci śpiewu ptaków, strzępów odległych rozmów czy odgłosów urządzeń biurowych i kuchennych. Emiter sprytnie inkorporuje dźwięki banalnej rzeczywistości, by tę banalną rzeczywistość ulepszać na swój sposób. Czy można zatem w ogóle mówić o kreowaniu dźwiękowej przestrzeni? A może to podwójny blef, a morał jest taki, że „muzyka dla domów” może być tylko i wyłącznie fraktalnym odbiciem odgłosów w tym otoczeniu normalnie występujących? Bądź mądry, pisz recenzje. Nie można również wykluczyć takiej możliwości, że to, co słychać na tym albumie, wcale nie ma swoich źródeł w rzeczywistości, a taki a nie inny odbiór jest zwykłą autosugestią, efektem podświadomych skojarzeń narzuconych z góry przyjętą interpretacją. Wątpliwości zapętlają się wraz z muzyką. Dlatego starczy już tych dywagacji. Poza tym, kipi mi zupa.

Mateusz Krawczyk (10 lutego 2009)

Oceny

Mateusz Krawczyk: 6/10
Piotr Wojdat: 6/10
Średnia z 2 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
zmywak
[10 lutego 2009]
dobra pointa; moja recka w sumie niewiele nowego wnosząca do powyżej tu: http://polskieradio.pl/muzyka/plyty/plyta.aspx?id=81341

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także