Ocena: 7

Fennesz

Black Sea

Okładka Fennesz - Black Sea

[Touch; 17 listopada 2008]

W ostatnim czasie Christian Fennesz nie miał łatwego życia. Pochłonięty bez reszty na rzecz działań pobocznych, udzielał się w licznych muzycznych projektach. W zeszłym roku, wraz z japońskim pianistą Ryuichi Sakamoto stworzył chyba najmniej radykalne dzieło, które miało czarować melancholijną aurą i subtelnym brzmieniem i co udało się zrealizować tylko w pewnym stopniu. Krytycy, którzy na tę okazję przyklejali takie łatki stylistyczne jak ambient czy muzyka relaksacyjna, nie byli dalecy od prawdy. Austriak koncertował także z cierpiącym na chroniczną twórczą nadpobudliwość Pattonem, z którym wystąpił również w warszawskiej Proximie. Efekty tej współpracy były już zdecydowanie mniej oczywiste. Generowane przez Fennesza, mocno zniekształcone i kłujące niczym drut kolczasty, fale gitarowego hałasu zlewały się lub współgrały z beatboxerskimi popisami byłego lidera Faith No More. Słuchacze mogli liczyć także na momenty dźwiękowej ascezy, które dawały ukojenie oraz większe poczucie bezpieczeństwa. W tym całym zamieszaniu brakowało jednak solowych akcentów. Fennesz zwlekał z konstruowaniem nowych, eksperymentalnie zorientowanych nagrań. „Venice”, które ukazało się w 2004 roku, było dziełem nieco rozwodnionym, zbyt rozrzedzonym, przez co sprawiało wrażenie, jakby było jedynie wersją instant „Endless Summer”.

„Black Sea” wypada na tym tle dużo lepiej od poprzedniczki. Co prawda nowych rozwiązań jest tutaj jak na lekarstwo, a zatwardziali zwolennicy Fennesza z okresu „Hotel Paral.lel” mogą mnożyć zarzuty i wypominać, że tekstury brzmieniowe nie są dostatecznie szorstkie. Ale prawda jest chyba jednak nieco inna. Warto przede wszystkim podkreślić, że tym razem udało się doskonale rozłożyć akcenty. Mamy zatem liczne fragmenty, gdzie kołysankowe dźwięki gitary akustycznej zachwycają czystym, nie skażonym licznymi efektami brzmieniem. Razem z zniekształconymi pomrukami, szumami, trzaskami i innymi klikami tworzą dosyć monotonną (nie w sensie pejoratywnym), intrygującą całość. W przeciwieństwie do „Endless Summer”, gdzie nastrój poszczególnych kompozycji, ukryty w spirali elektronicznych eksperymentów, odznaczał się ciepłem i przystępnością, tym razem wszystko maluje się w nieco innych barwach. Kompozycje tworzą obraz spokojnego, niczym nie zmąconego morza, poprzecinanego swobodnie dryfującymi krami lodu. Wszystko to spowite w półmroku, gdzie noc współgra z dniem, a dźwięki odbijają się w różnych konfiguracjach i z różnym natężeniem od napotkanych gór lodowych, zagubionych kutrów rybackich i łodzi podwodnych. W efekcie brzmienie Fennesza jest nadal doskonale rozpoznawalne, mimo, że na przestrzeni lat zmieniły się inspiracje. W latach 90. można było dostrzec nawiązania do twórczości przedstawicieli niemieckiej sceny eksperymentalnej elektroniki w duchu Oval. Obecnie dokonania Austriaka skręcają nieco w stronę gitarowych, ambientowych plam bliskim Eluvium czy Pan American. Wraz z „Black Sea” Fennesz w pełni rehabilituje się po ostatnich, średnio udanych wydawnictwach. I zalicza mocny powrót do wysokiej formy.

Piotr Wojdat (4 stycznia 2009)

Oceny

Jakub Radkowski: 7/10
Karol Paczkowski: 7/10
Krzysiek Kwiatkowski: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Łukasz Błaszczyk: 7/10
Kamil J. Bałuk: 6/10
Mateusz Krawczyk: 6/10
Kasia Wolanin: 5/10
Średnia z 12 ocen: 6,66/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także