Sparks
Exotic Creatures Of The Deep
[Li'l Beethoven Records; 19 maja 2008]
Z trudem przychodzi zamknięcie dokonań tego duetu w obrębie kilku pojęć. Kicz, kamp, barok, perwersja, groteska? Bracia Mael na przestrzeni 30 lat stworzyli de facto własny – poza kliszami, poza definicjami – samookreślający się i samowystarczalny wariant: Sparks. Fenomen Sparksów tkwi w fakcie, że są w opozycji do wszystkiego: tak kuriozalni, tak osobliwi, że kategoria szaleństwa okazuje się śmiesznie niewystarczająca. Przerysowany falset Russella, bogate quasi-operowe aranżacje Rona i jego niedorzeczne, pełne dziwacznego poczucia humoru teksty stanowią najjaskrawsze exemplum wrażliwości epoki, która ich zrodziła – lat siedemdziesiątych. Nerdowskie usposobienie Sparksów: obsesyjnie perfekcyjnych, opętanych każdym najmniejszym detalem swojej muzyki i imidżu, autoironicznych, cynicznych i aspołecznych owocowało niedoścignionym artystowskim popem – i nawet mimo futurystycznego Moroderowskiego epizodu u progu syntezatorowego boomu - przez ponad ćwierćwiecze prawie tak niezmiennym jak długość hitlerowskich wąsów Rona Maela.
Sparks przez sinusoidalne lata sukcesów i porażek byli na najlepszej drodze do stania się własną parodią (o ile świadomie nie zostali nią już na samym starcie), jednak wbrew naturalnej kolei rzeczy, praktycznie na muzycznej emeryturze, w 2002 roku, nagrali jeden ze swoich najlepszych albumów, „Lil’ Beethoven”. Podczas gdy Roxy Music, ich sceniczni rówieśnicy-idole, odcinali kupony od dawnej sławy na trasie koncertowej, Sparksi doprowadzili swój songwriting do ideału. Druga młodość kalifornijskiego tandemu przyniosła jeszcze średnie „Hello Young Lovers” i tegoroczną niespodziankę – nad wyraz udane „Exotic Creatures Of The Deep”. Łączą tu dwa charakterystyczne bieguny: rozbuchany, groteskowy Queenowski art rock i motoryczne bity, którymi bawili się na wysokości „No. 1 In Heaven”, a wszystko to osadzili w zdobyczach nowoczesnej, może nieco zbyt zachowawczej produkcji. Maelowie żonglują swoimi znakami rozpoznawczymi: fantom absurdu patronuje paradzie doskonałych harmonii wokalnych, energetycznych staccato fortepianu, zabójczo chwytliwych, ekscentrycznych melodii i sarkastycznych, tradycyjnie zjadliwych, wyśpiewywanych śmiertelnie poważnie liryków. Ale jest jedna nowość: Sparks doczekali się wreszcie pierwszego hitu w Polsce; miło było słyszeć „Good Morning” przez pół roku śmigające na playlistach radiowej Trójki.
Komentarze
[19 stycznia 2009]
[12 stycznia 2009]