Biffy Clyro
The Vertigo Of Bliss
[Beggars Banquet; 16 czerwca 2003]
zgiełk przechodzący w ciszę... nienawiść w parze z miłością... dzikość serca spotykająca spokój duszy... taka od samego początku jest muzyka tych trzech młodych ludzi... taki był ich debiut - "blackened sky"... taka jest ich nowa płyta – "the vertigo of bliss"... wzajemnie uzupełniające się wokale... pojawiające się w obrębie jednej kompozycji kontrasty, o których było na początku... taka jest i taką powinna pozostać...
znakomity "bodies in flight", rozpoczynający tę płytę, to taki wyznacznik tego co czeka nas w ciągu najbliższej godziny, definicja tego co zdarzyło się już na pierwszym albumie... tu również pada odpowiedź na pytanie... czy nu metalowy wstęp może wróżyć coś dobrego?... okazuje się, że może... "the ideal height" podobnie jak singlowy "questions and answers" to coś dla tych, którzy kiedyś zakochali się w "27" i "57"... pewnie oba miałyby szanse stać się przebojami, gdyby panowie pohamowali swoje emocjonalne podejście do grania... "with aplomb"... pierwsza z dwóch cudownych ballad jakie znalazły się w tym zestawie... choć czy to co dzieje się pod koniec można określić słowem "ballada"...? "a day of"... czyli rock'n'rollowa jazda bez trzymanki... oj chyba dawno tak dobrze wściekłość nie współgrała ze smutkiem... "liberate the illiterate/a mong among mingers" można byłoby spokojnie pominąć gdyby nie jego ostatnie 2 minuty... to coś z cyklu: "tam gdzie pavement spotyka muse"... ktoś zmienił nam płytę w odtwarzaczu?... i dlaczego na dodatek musiał włączył muzykę braci gibb?... nie, to jednak nadal biffy z delikatną dawką elektroniki... może to zapowiedź tego co wydarzy się na następnej płycie... bardzo bym chciał, bo to mój ulubiony fragment na tym krążku... "diary of always"... warto zapamiętać ten tytuł... stadionowy "eradicate the doubt", "when the faction's fractioned" z tymi cudownymi he i oł, "toys, toys, toys, choke, toys, toys, toys" czy w końcu przedostatni na płycie "a man of his appauling posture"... to typowe biffy, z połamanymi rytmami, emocjonalnym śpiewem i mnóstwem przeplatających się motywów z "innych bajek"... "dwie cudowne ballady"... czas na drugą z nich... chyba nawet tę piękniejszą... "all the way down: prologue chapter 1"... jeżeli zaczyna was nudzić poczekajcie tak do 4 minuty i 30 sekundy... i tak już do samego końca... na zakończenie dostajemy epicki "now the action is on fire!", którego na dobrą sprawę mogłoby nie być...
podsumowując... muzyka zawarta na tym albumie jest jak barometr uczuć schizofrenika... a to samo w sobie oznacza, że nie można się nudzić...