The Advisory Circle
Other Channels
[Ghost Box; 10 Marca 2008]
Retro melancholia bije z tych prostych, przytłumionych kompozycji równie mocno jak z słuchanego dzisiaj Kraftwerk, 23 Skidoo, Cluster czy Chrome. O ile jednak kiedy słuchamy muzyki elektronicznej z lat 70., ciągle towarzyszy nam świadomość, że wtedy miały to być dźwięki przyszłości, o tyle na „Other Channels” mamy do czynienia już tylko ze świadomym wykorzystaniem niegdysiejszych kuriozów. The Advisory Circle żeruje na melancholii, jaką generują tamte zamierzchłe wizje o krótkiej dacie ważności. Takie podejście się sprawdza, bo w zalewie bezdusznego elektronicznego stuk-puk, Jon Brooks stworzył album, na którym nie słychać ciśnienia na stworzenie jakiegoś agresywnego wymiatacza. W ogóle nie słychać ciśnienia na zrobienie czegokolwiek. The Advisory Circle to projekt, który najwyraźniej nie chce być niczym więcej, niż jest. Brooks zdaje się wiedzieć, że wokół takich dźwięków narosła historia, stały się retro i teraz mamy okazję słuchać ich zupełnie inaczej, a on chce się tymi uczuciami zabawić. Jednak nie samą starszyzną The Advisory Circle stoi. Nad wszystkim unosi się dyskretnie duch Boards Of Canada. Wprawdzie wyprany z bitu, ale ogólnie podobny w skutkach.
Najprzyjemniej jest słuchać tej płyty jako całości, dając po kolei wsiąkać naiwnym syntezatorowym motywom, atmosferą błogiego niepokoju, jakie wywołuje serwowanie na przemian głuchych kompozycji i paranoicznych skitów (dwie części „Swinscoe”). Podszyta niezidentyfikowanym strachem, ale jednak sielanka zaczyna się już od drugiego utworu. Tak też jest w „Mogadon Coffee Morning”, które – bardziej zwarte i z wyraźniejszą rytmiką – mogłoby znaleźć się na tegorocznej EP-ce Air France. To pierwsze luźne skojarzenie. Drugie to Murcof, którego to „Maiz” uparcie chcę słyszeć na początku „Fire, Damp & Air”. Ale nic z tych rzeczy. Gdy po kilkunastu sekundach Brooks dokłada podwodną ścieżkę syntezatorów, to wrażenie ustępuje miejsca iście lounge'owym doznaniom. Co tu się dzieje, moi drodzy. To może być podkład zarówno do krótkometrażowego filmu o wczasowiczach na francuskiej plaży, jak i do filmu dokumentalnego o wielorybach. Możliwości jest wiele, a wszystkie z nich mocno kwasowe. „Eyes Which Are Swelling” prezentuje Jona eksperymentującego, ale nie robi tego zbyt długo. Jeszcze tylko „Farmland, Freeland”, które próbuje dorównać „Fire, Damp & Air”, choć nie do końca mu to wychodzi, i urocze „Everyday Electronic” (piwo dla osoby, która powie mi skąd znam ten motyw) i w zasadzie koniec. Czy naprawdę opisałem wszystkie dziewiętnaście tracków?
Szybko zlatuje ta płyta, prawie niezauważenie. To banalne, ale z realną przyjemnością włącza się ją po raz drugi. Wyważenie wszystkich elementów sprawia, że „Other Channels” spokojnie może lecieć cały dzień i ani Was nie rozproszy, ani nie znudzi. Gdybym nie miał odruchu wymiotnego na Enowską definicję ambientu, z pewnością bym ją tu przytoczył.