Samamidon
All Is Well
[Bedroom Community; 5 luty 2008]
Rozpychanie granic tego, co jest postrzegane jako folk, sprawia nam ogromną radość – twierdzą zgodnie dziewczyny z amerykańskiego kwartetu Uncle Earl w krótkim wywiadzie udzielonym brytyjskiemu Timesowi. Po chwili dodają: „naszym głównym celem jest wystrzelić stary folk we współczesność, chcemy zobaczyć, jak wiele styli muzycznych uda nam się dorzucić do pieca, pozostając jednocześnie wiernym folkowym korzeniom”.
Dziewczyny z Uncle Earl nie stanowią jednak żadnej forpoczty folkowej rewolucji (tej ewidentnie przewodzą wariaci z O’Death, choć pewnie się mylę), a swoją muzykę zamykają w trzech epitetach: bluegrass, acoustic, country. W przytoczonej wypowiedzi nie chodzi wbrew pozorom o żadne gatunkowe mieszanie, a raczej o przełożenie muzycznej tradycji na współczesny język – to, że dawniej grało się inaczej niż teraz, nie jest chyba dla nikogo zaskoczeniem. Inna była *gramatyka* folku, pewnie bardziej szorstka, mniej wyszukana. Dziś nie gra tak już nikt, a folkowe standardy wyznaczają rozbudowane aranżacyjnie kompozycje Sufjana Stevensa, o czym najdobitniej świadczy liczna (tak pi razy drzwi) rzesza jego naśladowców. Jasne, przesadzam, wciąż znajdą się etosowcy, ortodoksi uparcie trzymający się dawnej stylistyki, ale tu się rozchodzi o semantykę, fakt, że posługują się współczesnym aparatem pojęciowym, a ich przekaz jest remiksem oryginalnego, adaptacją pewnej pierwotnej formy, która z różnych powodów nie znalazłaby uznania dzisiejszych fanów. Jednocześnie współczesny folk miałby spore szanse wzbudzić u dawnych fanów wściekłość niczym mityczne przejście Dylana z akustyka na gitarę elektryczną. A zresztą, ilu z Was jest w stanie w całości przełknąć „Antologię Amerykańskiego Folku”, hmm? Pojawia się konieczność transfuzji tradycji do współczesności. Szczęśliwie jest wielu zdolnych, którym ta sztuka udaje się (tu wpisz ulubionego folkowca). Kolejnym jest bez wątpienia Sam Amidon.
Niech za cenzurkę jego artystycznej wiarygodności posłuży przytoczona we wspomnianym już materiale Timesa wypowiedź: „jedyną muzyką, która znałem jako dziecko, był folk. Wakacje spędzałem na folkowych festiwalach, wszyscy moi przyjaciele byli dziećmi folkowych muzyków. Kiedy nie mogłem zasnąć, ojciec brał mnie na spacer i śpiewał mi ballady o mordercach (z angielskiego murder ballads – przyp. red.). Nie jest to może najlepsza technika wychowawcza, ale kochałem te historie”.
Jako że *zły* dotyk boli całe życie, a czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci, to wpojona w okresie pacholęcia folkowa tradycja musiała się w końcu przerodzić u ledwie 26-letniego Sama w naturalny język muzycznej wypowiedzi.
„All Is Well” jest jej właśnie zapisem. Dokonanym na szybko (choć to muzyka świadomie się snująca, oparta o niespieszne frazy gitary), za przysłowiowym pierwszym podejściem – zarejestrowanie wszystkich dziesięciu kompozycji zajęło Amidonowi raptem dwie godziny. Później dodano delikatne orkiestracje (senna partia dęciaków w „Saro”), których autorem jest nowojorski producent Nico Muhly i oszczędne wstawki elektroniki (niepokojąca praca drugiego planu w „Little Johnny Brown”), które wyszły spod ręki Valgeira Sigurossona, mogącego pochwalić się współpracą z Björk.
To płyta kompozycyjnie jednolita (zbliżone metrum utworów), niebezpiecznie smęcąca, wokalnie płaska (nieco cofnięte, szepczące partie śpiewane), ale angażująca emocjonalnie, bo wskrzeszająca świat czasów Wielkiej Depresji, skazanych na beznadzieję egzystencji w biedzie nieudaczników, którym wiatr zawsze w oczy, a których przed targnięciem się na własne życie powstrzymuje głęboka wiara (przy okazji, „Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady”, kto nie widział, zachęcam). W świetle początkowego wywodu nie będzie zaskoczeniem fakt, że kompozycje to tradycyjne folkowe pieśni (czy te nucone Samowi przez postępowego ojca, to nie wiem), funkcjonujące bezpłatnie w domenie publicznej. To, że wciąż są aktualne, to zarówno zasługa nieprzeciętnego talentu anonimowych twórców, jak i ironii losu, bo czy aktualny kryzys nie grozi zepchnięciem świata ponownie do epoki westernu? Jakby rzekła Alutka, to fascynujące!
Dzisiejsi folkowcy podzielają to przekonanie. „Jestem zafascynowany muzyką jako językiem opowieści, historiami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie, procesem ich uaktualniania przez kolejne generacje”, tłumaczy jeden z nich. Jaka jest więc rola gatunku w czarnej sztafecie pokoleń? Folk should reflect what is going on in the world. Czy nie jest to przypadkiem jeden z przymiotów prawdziwej sztuki?