Deerhoof
Offend Maggie
[Kill Rock Stars; 7 października 2008]
Ja się na muzyce nie znam. W redakcji funkcjonuję głównie jako maskotka, na forum mnie nie lubią i piszą, że się lansuję. Redaktor Wolanin w każdej audycji Screenagers.fm beszta mnie przed milionami słuchaczy, bo nie słyszałem Built To Spill, The Dismemberment Plan i innych bardzo ważnych gitarowych zespołów. Gdy naczelny dowiedział się, że nazwa „Rip It Up” nic mi nie mówi, kazał mi czytać jakieś anglojęzyczne książki o muzyce. Na Porcysie się ze mnie śmieją, bo myślałem, że pierwszy kawałek na „Kid A” nazywa się „Everything's In The Right Place". A jak zgłosiłem się do recenzji „Divertimento”, to nikt mnie nie potraktował poważnie i oddali ją temu podłemu Sajewiczowi, bo ponoć ratuje polski dyskurs muzyczny. W kuluarach mówi się, że wzięli mnie do Screenagersów, bo piszę fajne wstępy do recenzji i zajebiście tańczę.
A tymczasem ja przyszedłem tu, bo miałem marzenie. Chciałem mianowicie, używając dyskursu Joli Rutowicz i jej różowego konia, przybliżyć masom muzykę, hmm, alternatywną, w taki sposób żeby znajoma pani z kiosku mogła zrozumieć, o co chodzi w Animal Collective na przykład. O ile unikałem rzeczy w stylu Bohren & der Club of Gore, plebejskie środki wyrazu wystarczały. Zażaleń nie było.
Poza tym, jako że głęboko wierzę w triumf ducha nad materią, Deerhoof pasował jak ulał do mojej uroczej koncepcji. Bo choć przyssała się do nich łatka „experimental”, sugerująca że to niby taka trudna muzyka, to dotychczas w ich przypadku wirtuozeria była dodatkiem do melodii, a nie na odwrót. Takiego „Friend Opportunity” słuchaliśmy z bratem i kolegami, oddając się rozrywkom bardzo niskiego sortu i pomimo bliskiej zeru kompetencji audytorium, nikomu taka ścieżka dźwiękowa nie przeszkadzała. Od tamtej pory „Czu, czu, czu, czu, bip, bip” potrafi zaśpiewać każdy dres z dzielnicy Północ, w Częstochowie. No więc, gdy zobaczyłem okładkę „Offend Maggie”, która wygląda jak najświętsza ikona ludzi z mojego kręgu kulturowego, momentalnie zaklepałem recenzję. Tytułowy singiel utwierdził mnie we własnej nieomylności. Maksimum melodii, zero onanizmu. Ale niestety po przesłuchaniu całego albumu okazało się, że strasznie się naciąłem.
„Offend Maggie” poza wspomnianym singlem i świetnym, lekkim „Fresh Born” to pomyłka będąca wypadkową źle dobranych proporcji. Za dużo tu przyciężkich gitar, topornych riffów, kombinowania, jakiegoś pseudo-metalowego brzmienia perkusji i inteligenckiego zacięcia, za mało dobrych melodii. Nawet takie „Basket Ball Get Your Groove Back”, które niby stawia na beztroskę, nie przekonuje, bo tutaj z kolei za dużo jest klimatów około-pokemonowych. Satomi i jej „Go, go, champion, speed, speed champion”, jakoś nie wróży powodzenia w obrębie Takeshi’s Castle.
Nic więcej na temat „Offend Maggie” nie jestem w stanie napisać bo musiałbym zacząć używać określeń takich jak: tempo, akord, pięciolinia, a to słowa zarezerwowane dla moich koleżanek i kolegów z redakcji. Żeby jeszcze było warto, to zgarbiłbym się ochoczo pod ciężarem pokory, przyznał, że nie umiem, że to mnie przerasta i oddał „Offend Maggie” komuś bardziej kompetentnemu. Ale nie warto. A moi koledzy i ja nie mamy tu czego szukać.