Ocena: 7

The Bug

London Zoo

Okładka The Bug - London Zoo

[Ninja Tune; 30 czerwca 2008]

Rafał Księżyk nieco zakpił jakiś czas temu ze współczesnej muzyki rockowej, gdy na prośbę o analizę jej kondycji odpowiedział, opisując kilkadziesiąt płyt nagranych przez czarnoskórych, wskazując na charakterystyczne i dominujące na nich skoncentrowanie na płynącej z dźwięków energii i emocjach, w opozycji do przekombinowanej muzyki białych, tak często grzęznącej na mieliznach pseudointelektualizmu. „London Zoo” uświadamia, że problem nie dotyczy jedynie rocka. Zapraszamy na film pt. „The Bug ratuje dubstep”.

Pod pseudonimem The Bug kryje się Kevin Martin. Kevin Martin jest biały. Ma za to sporo kolorowych znajomych i jeszcze barwniejsze doświadczenia jako muzyk. Jest członkiem Techno Animal i The Curse Of Golden Vampire, w których bawi się w mieszanie digital-hardcore z industrialem i hip-hopem, współpracował z Johnem Zornem i Dälek, remiksował Thoma Yorke’a, Grace Jones, Einsturzende Neubauten i Primal Scream, grał jazzcore, a ostatnio zajmuje go dub. Na pierwszej płycie podpisanej jako The Bug eksplorował możliwości rodzącego się dubstepu, na drugiej zdradził fascynację ragga i dancehallem, na trzeciej rozpieprzył gatunek w drobny mak. Jak ktoś ładnie napisał: „przy „London Zoo” płyty Buriala brzmią jak „Music for Airports””. Zamiast podejmować desperackie próby zainteresowania słuchaczy brzmieniami, które stają się powolutku passé, usunął je w tło, robiąc miejsce dla energii niesionej przez czarnych MC. Zaproszeni goście wywiązali się z zadania znakomicie, co w połączeniu z ćwiczoną wiele lat umiejnością kreowania potężnie brzmiących wolnych bitów i głębokich basów sprawia, że chudo nie jest.

Wątpię, czy Martin oglądał dokumenty Latkowskiego, ale zdaje się wyznawać kultową zasadę mówiącą, że „najważniejsze jest pierwsze pierdolnięcie”. Album otwiera obwieszczenie o tym, kto rządzi w mieście i zanim przez głowę zdąży przebiec myśl o czczych przechwałkach pojawia się dowód, że uzurpatorskie zapędy nie są bynajmiej przesadzone. Hipnotycznie wściekły głos Tippa Irie posadzony na najlepszym bicie tego roku wykopuje z fotela i wymusza respekt dla pozostałej części płyty. Po tak mocnym openerze nawet do mniej energetycznych kawałków podchodzi się z szacunem, o który pod nieobecność dancehallowych eksplozji dbają gorące basy, apokaliptyczne brzmienia, mocny ragga flow i przede wszystkim ogień, którego często brakuje dubstepowym produkcjom. Choć znalazło się na płycie miejsce również dla kawałków zdecydowanie spokojniejszych (balladowo senne „You And Me” oraz „Freak Freak” – jedyny utwór bez wokalu) to całość ma wybitnie imprezowy charakter. Wyróżniają się zwłaszcza mroczne „Jah War” oraz „Warning”, wspomniane „Anger” i przede wszystkim oba numery z udziałem Annette Henry aka Warrior Queen, która nieco kakofonicznym śpiewem udowadnia, że nawet wojującemu feminizmowi można nadać przyswajlną formę. „Insane” jest numerem niesamowicie dynamicznym i skocznym, ale prawdziwa bomba to dopiero „Poison Dart”, które ukazało się na singlu już blisko rok temu. Umieszczenie tego kawałka przy końcu albumu było dobrym pomysłem, bo zdecydowanie przysłania on pozostałe. Ten dziwny zapach to dym wydobywający się z subwoofera. W warunkach domowych utwór samoczynnie rozpala w kominku/podkręca kaloryfery. W warunkach klubowych lokalnie wzmaga aktywność sejsmiczną. Zgodnie z teorią chaosu seria naturalnych katastrof na dalekim wschodzie jest nieunikniona. Bądźcie więc ostrożni przy wyborze turystycznych ofert last minute.

Kolizja jest słowem, które najlepiej oddaje to, co dzieje się na tym albumie. Czołowemu zderzeniu dubstepu i ragga towarzyszy kraksa hip-hopu, grime i odprysków cyfrowego hardcore’u oraz noisu. Nagrania doświadczonego producenta roztrzaskiwane są przez żywiołowość mistrzów improwizowanej nawijki. Dzika energia pierwszych rave idzie w parze z przystępnością. Zabawa i walka, polityczne manifesty i szalone imprezy współgrają ze sobą w idealnej symbiozie. Porcja klaustrofobiczno-tanecznej agresji prosto z ulic miasta, w którym od zawsze mieszają się elementy kultur z całego świata. W kontekście przeplatania się tych wszystkich elementów tytuł płyty zdaje się być więcej niż trafiony.

Mateusz Krawczyk (30 października 2008)

Oceny

Marta Słomka: 7/10
Mateusz Krawczyk: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Kamil J. Bałuk: 6/10
Kasia Wolanin: 4/10
Średnia z 9 ocen: 4,88/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także